O nas na wp.pl
: 5 gru 2012, o 04:01
Przeczytałem ten artykuł na "wirtualnej polsce" .
Uśmiałem się po pachy,
i do łez; zwłaszcza o tym "sprzęcie detektorystów podłanczanym do laptopa, i wszystko widzisz"...
Chyba o georadar chodzi, ale pan-mądry "autor" się już przecież na tym nie zna...
Cytuję w całości:
„Przypadkowy znalazca biżuterii sprzed kilku tysięcy lat otrzymał przed paru laty 15 tys. zł nagrody. To jednak nic w porównaniu z 3 mln funtów, jakie podzielili między sobą znalazca skarbu i właściciel pola w Anglii, w 2009 roku. A te 3 mln – to i tak nic w porównaniu z 500 mln dol. wartości skarbu znalezionego w 1985 przez specjalistyczną firmę z USA. Na taką sumę wyceniono wówczas skarb ze statku, który zatonął w Zatoce Karaibskiej w 1622 roku.
Inny rekord to 200 ton srebra spoczywającego na pokładzie zatopionego brytyjskiego frachtowca. Firma, która je wydobędzie, otrzyma, zgodnie z kontraktem, 80 proc. wartości skarbu wycenionego na 150 mln funtów. W przypadku skarbów znalezionych w morzu wszystko jest kwestią umów i uzgodnień sądowych. Inaczej niż w przypadku tych wydobytych spod ziemi, która zawsze ma jakiegoś właściciela. Prywatnego bądź państwowego.
Polski znalazca musiał czekać na swoje 15 tys. ponad rok. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie spieszy się z wypłacaniem nagród ani ich nie nagłaśnia. Po co prowokować ludzi z detektorami? I tak jest ich wielu. Archeolodzy alarmują, że przynajmniej połowa polskich stanowisk jest zagrożona działaniami poszukiwaczy.
…nie u nas
Czy w naszym kraju da się wyżyć z poszukiwania skarbów? To zależy. Jeśli spojrzeć na rzecz szerzej, to są tacy, którzy z tego żyją. Na przykład archeolodzy, a w ostatnim czasie – zatrudnieni w firmach szukających łupków. Ale na chodzeniu z detektorem po polu czy po plaży można sobie co najwyżej dorobić. Stałej, comiesięcznej pensji się nie uzbiera. Pomijając już fakt, że zgodnie z prawem to, co się znajdzie pod ziemią, trzeba oddać państwu. Nawet jeśli to ziemia prywatna.
Istnieją legendy o ludziach, którzy na poszukiwaniu skarbów wzbogacili się na tyle, że stać ich było na zakup mieszkania. Legendy trudne do zweryfikowania. W związku z rygorystycznymi polskimi przepisami, taki szczęściarz nie będzie raczej się chwalił uzbieraną na poszukiwaniach fortuną.
Szacuje się, że domorosłych poszukiwaczy z detektorami może być i kilkadziesiąt tysięcy. Mało który posiada oficjalne zezwolenie. Najczęściej działają na własną rękę. Urzędy konserwatorskie co roku wydają zaledwie kilkadziesiąt zezwoleń.
Co grozi „detektoryście”, który szuka i zatrzymuje dla siebie skarby bez zezwolenia? Grzywna, ograniczenie wolności lub więzienie, nawet do 5 lat. Poza tym, naturalnie, przepadek znalezionych przedmiotów. A także, co może być szczególnie bolesne, sprzętu służącego do ich wykrywania.
Sprzęt swoje kosztuje. Zwykłe polskie detektory marki Rutus od 500-800 zł wzwyż, ale są też takie za 5 tys. zł i droższe. Profesjonalnego sprzętu za 20 tys. zł można użyć przy przeszukiwaniu większych powierzchni, np. pól dawnych bitew. Poszukiwacz podłącza sprzęt do laptopa, widzi trójwymiarowy przekrój gleby. Dzięki temu nie traci czasu na daremne poszukiwania. Od razu wie, gdzie szukać, i czy w ogóle jest sens to robić. "
Żródło: wp.pl

Uśmiałem się po pachy,

Chyba o georadar chodzi, ale pan-mądry "autor" się już przecież na tym nie zna...

Cytuję w całości:
„Przypadkowy znalazca biżuterii sprzed kilku tysięcy lat otrzymał przed paru laty 15 tys. zł nagrody. To jednak nic w porównaniu z 3 mln funtów, jakie podzielili między sobą znalazca skarbu i właściciel pola w Anglii, w 2009 roku. A te 3 mln – to i tak nic w porównaniu z 500 mln dol. wartości skarbu znalezionego w 1985 przez specjalistyczną firmę z USA. Na taką sumę wyceniono wówczas skarb ze statku, który zatonął w Zatoce Karaibskiej w 1622 roku.
Inny rekord to 200 ton srebra spoczywającego na pokładzie zatopionego brytyjskiego frachtowca. Firma, która je wydobędzie, otrzyma, zgodnie z kontraktem, 80 proc. wartości skarbu wycenionego na 150 mln funtów. W przypadku skarbów znalezionych w morzu wszystko jest kwestią umów i uzgodnień sądowych. Inaczej niż w przypadku tych wydobytych spod ziemi, która zawsze ma jakiegoś właściciela. Prywatnego bądź państwowego.
Polski znalazca musiał czekać na swoje 15 tys. ponad rok. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie spieszy się z wypłacaniem nagród ani ich nie nagłaśnia. Po co prowokować ludzi z detektorami? I tak jest ich wielu. Archeolodzy alarmują, że przynajmniej połowa polskich stanowisk jest zagrożona działaniami poszukiwaczy.
…nie u nas
Czy w naszym kraju da się wyżyć z poszukiwania skarbów? To zależy. Jeśli spojrzeć na rzecz szerzej, to są tacy, którzy z tego żyją. Na przykład archeolodzy, a w ostatnim czasie – zatrudnieni w firmach szukających łupków. Ale na chodzeniu z detektorem po polu czy po plaży można sobie co najwyżej dorobić. Stałej, comiesięcznej pensji się nie uzbiera. Pomijając już fakt, że zgodnie z prawem to, co się znajdzie pod ziemią, trzeba oddać państwu. Nawet jeśli to ziemia prywatna.
Istnieją legendy o ludziach, którzy na poszukiwaniu skarbów wzbogacili się na tyle, że stać ich było na zakup mieszkania. Legendy trudne do zweryfikowania. W związku z rygorystycznymi polskimi przepisami, taki szczęściarz nie będzie raczej się chwalił uzbieraną na poszukiwaniach fortuną.
Szacuje się, że domorosłych poszukiwaczy z detektorami może być i kilkadziesiąt tysięcy. Mało który posiada oficjalne zezwolenie. Najczęściej działają na własną rękę. Urzędy konserwatorskie co roku wydają zaledwie kilkadziesiąt zezwoleń.
Co grozi „detektoryście”, który szuka i zatrzymuje dla siebie skarby bez zezwolenia? Grzywna, ograniczenie wolności lub więzienie, nawet do 5 lat. Poza tym, naturalnie, przepadek znalezionych przedmiotów. A także, co może być szczególnie bolesne, sprzętu służącego do ich wykrywania.
Sprzęt swoje kosztuje. Zwykłe polskie detektory marki Rutus od 500-800 zł wzwyż, ale są też takie za 5 tys. zł i droższe. Profesjonalnego sprzętu za 20 tys. zł można użyć przy przeszukiwaniu większych powierzchni, np. pól dawnych bitew. Poszukiwacz podłącza sprzęt do laptopa, widzi trójwymiarowy przekrój gleby. Dzięki temu nie traci czasu na daremne poszukiwania. Od razu wie, gdzie szukać, i czy w ogóle jest sens to robić. "
Żródło: wp.pl