NO COMMENT..
"- Niedobrze robi się na myśl o emocjach, jakie ten film budzi u wielu osób. Zanim w ogóle powstał, już były awantury. I założę się, że po premierze też będzie awantura, już sobie wyobrażam te komentarze internautów, artykuły w jedynie słusznych czasopismach - mówi aktor Mirosław Baka.
Najpierw wyznanie win: byłem jednym z tych dziennikarzy, którzy latem 2008 r. zaalarmowali Czytelników, że powstaje film fabularny, który może godzić w dobre imię dowódcy obrony Westerplatte we wrześniu 1939 - majora Henryka Sucharskiego. Miało to swoje podstawy, bowiem od kilku lat część środowiska amatorów historii na podstawie relacji z drugiej lub trzeciej ręki doszła do wniosku, że walką dowodził ktoś zupełnie inny, mianowicie zastępca komendanta - kapitan Franciszek Dąbrowski. A co z Sucharskim? Według tej wersji strach go obleciał. Leżał w drgawkach, pianę toczył z ust. Trzeba było go wstydliwie ukrywać przed żołnierzami, by nie upadło morale obrońców. A tak w ogóle, to ten Sucharski to chyba był homoseksualista i stracił chęć do obrony, gdy poległ jego ulubieniec.
Były to sugestie nieuczciwe, tym bardziej że Sucharskiego nie miał kto bronić - a on sam nie zostawił po sobie relacji, która mogłaby podać jego wersję. Były to sugestie paskudne, bowiem wypowiadali je ludzie, którzy na całe szczęście w życiu nie musieli wąchać prochu, ale też nie nauczyli się pokory. Sucharski nie był byle kim. Za waleczność i bohaterstwo w wojnie polsko-bolszewickiej dostał najwyższe odznaczenia bojowe. W beznadziejnej sytuacji z własnej inicjatywy poprowadził wówczas oddział do walki na bagnety i przyczynił się tym do przełamania bolszewickiego natarcia. Przyzwoitość nakazywałby szukać innych przyczyn niedyspozycji dowódcy niż tchórzostwo. Uważam, że powodem mógł być epizod z młodości Sucharskiego - jako młody żołnierz armii austro-węgierskiej podczas I wojny światowej służył we Włoszech, gdzie zapadł na malarię. Choroba musiała mieć ciężki przebieg, skoro dwa tygodnie spędził wówczas w szpitalu. Istnieje odmiana malarii, która w warunkach skrajnego stresu może wrócić z pełnymi objawami nawet po 20 latach.
Szczęśliwie film Chochlewa nie próbuje wynosić kapitana Dąbrowskiego kosztem poniżenia majora Sucharskiego. Mówi raczej o starciu dwóch postaw w obliczu śmiertelnego zagrożenia i wielkiej odpowiedzialności za ludzi. Młody, marzący o bojowej chwale oficer (w tej roli Robert Żołędziewski) jest gotów walczyć do śmierci i naiwnie wierzy w odsiecz, która nadejdzie. Starszy, doświadczony oficer (Michał Żebrowski), który z doświadczenia wie, jak brutalna jest wojna, ma do wykonania rozkaz - utrzymać placówkę przez 12 godzin. Zdaje sobie sprawę, że dalszy opór z wojskowego punktu widzenia nie ma sensu i prowadzi jedynie do pomnożenia ofiar. Wie też, że żadnej odsieczy nie będzie.
"Tajemnica Westerplatte" oficjalny trailer
Na tym konflikcie zbudowana jest dramaturgia filmu Chochlewa. Racje obu stron konfliktu nie są wcale oczywiste - to widz musi odpowiedzieć sobie na pytania, czym w określonej sytuacji są odwaga, bohaterstwo, odpowiedzialność.
Nawet jeśli nie wszystko w "Tajemnicy Westerplatte" trzyma poziom, w moim przekonaniu mamy do czynienia z zaskakująco dobrym kawałem kina wojennego. Dodajmy do tego, że zrobionego po europejsku, bez zapatrzenia w hollywoodzkie wzorce. Gdybym miał ten film z czymś porównać, to byłaby to fińska "Wojna zimowa".
Major Sucharski zmarł w 1946 r. w Neapolu, niedługo po opuszczeniu obozu jenieckiego. Był człowiekiem skromnym i schorowanym, do głowy by mu nie przyszło, że ktoś będzie z niego chciał robić bohatera przegranej wojny. Ten film jest pewnie prawdziwszy i uczciwszy niż wszystko, co dotąd stworzono na ten temat.
Wyobrażam sobie nawet, że miasto Gdańsk mogłoby na 1 września zasponsorować emisję "Tajemnicy Westerplatte" w telewizji publicznej. Miliony Polaków wyrosły na micie tamtej siedmiodniowej walki, niech więc teraz mają możliwość zbliżenia się do prawdy, która - choć jest skomplikowana - nikomu nie przynosi wstydu.
Roman Daszczyński: W piątek na ekrany kin wchodzi "Tajemnica Westerplatte", dramat wojenny, w którym gra pan dowódcę obsługi działa. Jest ulga, że ten film udało się wreszcie ukończyć?
Mirosław Baka: Ulga, owszem, jest, ale raczej z tego powodu, że po ponadtrzyletnim oczekiwaniu dostałem wreszcie pieniądze za wykonaną pracę. A sam film? W pewnym momencie przestało to dla mnie mieć znaczenie. Między zdjęciami a premierą minęły trzy lata, w tym czasie zajmowały mnie inne role i projekty. Muszę powiedzieć, że niechętnie udzielam tego wywiadu. Zgodziłem się ze względu na "Gazetę Wyborczą".
Dlaczego niechętnie?
- Bo niedobrze robi się na samą myśl o emocjach, jakie ten film budzi u wielu osób. Zanim w ogóle powstał, już były awantury, że nie dość patriotyczny. Media obszernie to relacjonowały. Założę się, że po premierze też będzie awantura, już sobie wyobrażam te komentarze internautów, artykuły w jedynie słusznych czasopismach. Nie chcę podgrzewać tej absurdalnej atmosfery. Ale może nie ma co się rozczulać - Maciek Stuhr wytrzymał zupełnie obłędny atak za rolę w "Pokłosiu", to my tym bardziej wytrzymamy.
Chodzi o odbrązowienie wizerunku obrońców Westerplatte, jaki przez dziesięciolecia stworzyła nacjonalistyczna propaganda?
- Tak, to pewnie był powód, dla którego ja i wielu kolegów wzięliśmy udział w tym projekcie. Ten film zdziera brąz. Nie jestem historykiem, nie wiem, jak w szczegółach wyglądały te czy inne sytuacje. Myślę jednak, że wersja, którą poznaliśmy jeszcze jako dzieci w PRL-u, jest w wielu kwestiach nieprawdziwa. Zarzuty, że film Chochlewa szkaluje polskiego żołnierza, tak najbardziej po ludzku wydają mi się absurdalne. Jestem pewien, że gdy tych chłopaków w 1937 czy 1938 r. wybierano do służby w Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, nikt nie zadawał im pytania, czy mają predyspozycje na bohatera. Gdy np. słyszę tych wszystkich znawców, twierdzących z niezachwianym przekonaniem, że żołnierze tam na pewno wódki nie pili, to mnie po prostu śmiech ogarnia. Skąd to wiedzą? Liczyli w 1939 r. butelki na Westerplatte i okazało się, że była to oaza trzeźwości?
Jest tam słabo potwierdzona w źródłach opowieść o trzech dezerterach i ich śmierci. Postać, którą pan gra, oddaje mocz na patriotyczny plakat "Silni, zwarci, gotowi", a to przecież już zupełnie jest fantazja. Stąd się biorą zarzuty.
- Ale o czym mówimy? Czy to jest film dokumentalny? Nie. Jest to wizja artystyczna, która na kanwie wydarzeń historycznych ma powiedzieć jakąś prawdę o ludziach postawionych wobec tragicznych wydarzeń, które ich często przerastają. Chyba tylko ktoś niemądry może trzymać się przekonania, że garnizon liczący przeszło 200 osób składał się z samych niezachwianych w swym bohaterstwie "lwów z Westerplatte". Przecież to oczywiste, że w grupie liczącej powyżej 50 osób znajdzie się co najmniej jeden tchórz i jeden skurwysyn. Na Westerplatte wielu się bało, nie ma innej możliwości. Ktoś miał jakieś stany lękowe, źle znosił przebywanie w małym, zamkniętym pomieszczeniu wartowni. Ktoś popadł w rozpacz po śmierci kolegi. Ktoś inny zwyczajnie bardzo bał się śmierci. Ten film mówi przynajmniej jakąś część prawdy o człowieku, o ludzkiej egzystencji w obliczu skrajnego zagrożenia. W innym filmie bym po prostu nie zagrał. Ja dorastałem w PRL-owskim socjalizmie, w czasach wszechogarniającego cholernego kłamstwa, gdy więc słyszę hasło "bohaterstwo", od razu zapala mi się czerwona lampka.
To sikanie na plakat nie budziło pańskich wątpliwości?
- Pan ma jakieś wątpliwości co do tej sceny?
Prawdę mówiąc, nie. Jeśli to się nawet wtedy nie wydarzyło na Westerplatte, to taką scenę należało wymyślić. Żywy świadek gdańskiej historii, sędziwy Brunon Zwarra, twierdzi nawet, że to hasło "Silni, zwarci, gotowi" przerabiane było przez żołnierzy majora Sucharskiego na "Silni w gębie, zwarci do żłobu, gotowi do ucieczki".
- No właśnie. Najpierw społeczeństwu wtłoczono do głowy mocarstwową propagandę, a potem ci generałowie i ministrowie wiali limuzynami za granicę, z kosztownościami, żonami i dziećmi. W pierwotnej wersji miałem sikać na plakat z marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem, ale reżyser zmienił to, żeby nie prowokować ataku wielbicieli albo krewnych ówczesnego naczelnego wodza.
Może słusznie.
- A może niesłusznie.
Ten film koresponduje z tym, co obecnie dzieje się w Polsce?
- W jakiejś mierze koresponduje.
Podoba Ci się Nissan Juke?
Weź go na przejażdżkę! Zamów jazdę próbną już dziś!
Ultrabook Asus S46CA
Ultrabook ASUS S46CA już za 1,23 zł w ofercie blueconnect. Sprawdź!
Prowizja na akcje od 0,05%
Tylko w City Index! Otwórz Demo. Straty mogą przewyższyć depozyt
BusinessClick
Kwestia rozumienia takich pojęć jak "patriotyzm", "bohaterstwo"?
- O nie, na tę dyskusję nie dam się naciągnąć.
Ale i dzisiaj pewnie byłyby plakaty i partyjne logo, na które Mirosław Baka chętnie by nasikał?
- Dużo sikania by było. Proszę mnie jednak nie wciągać w tego typu dyskusje. Mówimy o filmie.
To jest dobry film?
- Jeśli aktor ocenia obraz, w którym zagrał, to jest w tym coś niezdrowego. Powiem tak: to nie jest film, jaki sobie wymarzyłem, gdy czytałem scenariusz. Marzenia jednak zwykle rozmijają się z rzeczywistością. Awantura wokół "Tajemnicy Westerplatte" opóźniła realizację filmu o całe lata, może więc należy spojrzeć na to wszystko inaczej: wskutek tej pseudopatriotycznej histerii pojawiły się bardzo duże kłopoty z realizacją tego projektu, z jego finansowaniem. Prócz tego reżyser był młody, bez znanego nazwiska, co też miało swoje znaczenie. Tak więc efekt finalny jest może nawet lepszy, niż można było się spodziewać. Są sceny dobre i gorsze, ale to nie może być taki słaby film, skoro podpisało się pod nim dwóch laureatów Oscara. Allan Starski jest autorem scenografii, Jan A.P. Kaczmarek napisał muzykę. No więc, jeśli dobrze się zastanowić, to tak - cieszę się, że ten film w końcu powstał. Jest w nim dużo prawdy o wojnie, o ludziach, o sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy wtedy, we wrześniu. To ważne, bo młode pokolenie nie "kupi" fałszu, mam dwóch synów i dobrze wiem, jak są uwrażliwieni na takie sprawy.
Mam wrażenie, że konflikt między majorem Sucharskim a kapitanem Dąbrowskim jest w filmie przedstawiony całkiem interesująco i mądrze. Jest starcie rozsądku z bohaterszczyzną, ale to widz musi sam sobie odpowiedzieć, gdzie jest więcej argumentów. "Tajemnica Westerplatte" może wywołać przełom w myśleniu o polskiej historii?
- To zbyt duże oczekiwania, ale na pewno jest pierwszym krokiem w dobrym kierunku. No, może nie pierwszym, ale w każdym razie jednym z niewielu w naszej kinematografii. Ale w dłuższej perspektywie mogą i powinny one zmienić rozumienie wydarzeń i postaci z naszej przeszłości. Historia to ludzie z krwi i kości, a nie jakieś spiżowe pomniki. Może warto zrobić niepoprawny film o marszałku Piłsudskim, którego zresztą grałem całkiem niedawno. Był jednowymiarowym bohaterem, naszym kochanym Naczelnikiem czy może dla wielu Polaków był bandziorem, uzurpatorem, który zbudował swoją pozycję jako austriacki agent. Obecnie gram w filmie o pułkowniku Kuklińskim, który też wzbudzi niemałe emocje. Tworzenie takich filmów to przecież także korzystanie z wolności, o której tak nasze społeczeństwo marzyło.
Myślę, że jednak nie ma pan racji co do "Tajemnicy Westerplatte". Po premierze nie będzie awantury. Jeden z prawicowych recenzentów napisał już nawet, że film nie jest antypolski.
- A ja jestem spokojny, że będzie awantura. Ludzi, którzy myślą w kategoriach minionej epoki, jest pod dostatkiem, i oni już o to zadbają.
Paweł Chochlew, autor scenariusza i reżyser filmu:
Ta opowieść chodziła za mną od 2004 r., gdy w jednym z tygodników przeczytałem artykuł o tym, że obrona Westerplatte miała dużo bardziej skomplikowany i dramatyczny przebieg, niż wynikałoby to z oficjalnej wersji, znanej od przeszło półwiecza. Mam do tej sprawy bardzo osobisty stosunek. Mój tata służył w 1. pułku pancernym im. Bohaterów Westerplatte, mieszkaliśmy w Elblągu przez pierwsze sześć lat mojego życia. Gdańsk jest mi bliski. Pamiętam, jak czytałem książki o walce majora Sucharskiego i jego załogi - z jednej wyciąłem mapę i zawiesiłem nad swoim łóżkiem.
I nagle okazało się, że to wszystko nie było takie proste, czarno-białe. Że tam działy się dramaty i tragedie, które pokryło milczenie. Musiałem o tym opowiedzieć językiem filmu, zacząłem żyć tym pomysłem i sam przeżyłem dramat.
Uważam, że napaść części mediów i polityków na mój scenariusz była przesadna i niesprawiedliwa. To, co można będzie zobaczyć teraz w kinie, niewiele się różni od początkowej wersji. Jest picie alkoholu, sikanie na patriotyczny plakat - tyle że zamiast marszałka Śmigłego-Rydza mamy teraz bardziej uniwersalny, czytelniejszy dla zagranicznego widza plakat "Silni, zwarci, gotowi". Są żołnierze, którzy nago kąpią się w morzu. Scena z grą w "pornograficzne" karty wypadła z filmu, ale nie z powodów cenzuralnych - dla zwartości fabuły trzeba było usunąć cały wątek.
Zarzuty stawiane scenariuszowi spowodowały wycofanie się części sponsorów. Początkowa walka o film trwała siedem dni, tyle co obrona Westerplatte. 26 sierpnia 2008 r. w prasie ukazał się pierwszy krytyczny artykuł, po którym rozpętała się nagonka. 1 września producent stwierdził, że nie damy rady, trzeba zawiesić projekt. Powiedziałem wtedy, że tak jak obrońcy Westerplatte idziemy do niewoli, ale mam nadzieję, że nie na pięć lat jak oni. W tym roku, latem, minie pięć lat. Film wchodzi na ekrany, a ja wciąż czuję na sobie taki ciężar, że jeszcze nie nabrałem wystarczającego dystansu, by się cieszyć.
not. rod
Załoga śmierci na afiszu
Obrona Westerplatte już na samym początku wojny stała się narzędziem propagandy. Gdy wojska hitlerowskie posuwały się systematycznie w głąb kraju, Polskie Radio dodawało otuchy, informując, że gdańska załoga wciąż walczy i się nie poddaje.
Mit został ugruntowany niezwykle emocjonalnym wierszem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego "Pieśń o żołnierzach z Westerplatte". W czasach stalinowskich temat stał się tabu jak wszystko, co dotyczyło międzywojennej Polski - wrócił w czasie "odwilży" w 1959 r. książką "Westerplatte" Melchiora Wańkowicza. W latach 60. powstało kilka książek i film fabularny Stanisława Różewicza z sugestywną rolą Zygmunta Hübnera jako majora Sucharskiego. Westerplatte stało się narzędziem propagandy w rękach narodowych socjalistów skupionych wokół bardzo wpływowego komunisty Mieczysława Moczara. W 1971 dokonano ekshumacji szczątków Sucharskiego i pochowano je uroczyście na Westerplatte. Weterani obrony w 1939 r. znajdowali się pod dyskretnym nadzorem Służby Bezpieczeństwa, dbano o ich potrzeby socjalno-bytowe. Od tamtego czasu wiele szkół w Polsce nosi imię Bohaterów Westerplatte, Obrońców Westerplatte lub Majora Henryka Sucharskiego.
Zaraz po upadku PRL liczne osoby - w tym dziennikarze, amatorzy historii, a także córka kapitana Franciszka Dąbrowskiego (był zastępcą dowódcy Westerplatte) - starały się "odkłamać" okoliczności obrony placówki. Na tej kanwie powstały książki, które do pewnego stopnia inspirują film Pawła Chochlewa.
W 2009 r. historyk Andrzej Drzycimski opublikował pierwszy tom profesjonalnej monografii "Westerplatte 1939. Przed szturmem". Obecnie pracuje nad kontynuacją tej książki. "
Cały tekst:
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/ ... z2JagD4SkD