Burza biało-czerwonych flag we Lwowie

Wszystko co związane z II Wojną Światową
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Festung
SPEC
SPEC
Posty: 1522
Rejestracja: 8 lis 2012, o 18:35
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Sátoraljaújhely

Burza biało-czerwonych flag we Lwowie

Post autor: Festung »

Mija 70 lat od rozpoczęcia przez Armię Krajową Akcji „Burza” we Lwowie. Spośród największych polskich miast – Warszawy, Wilna i Lwowa – to właśnie lwowskie podziemie zrealizowało ten plan w sposób perfekcyjny. Niestety, smutny epilog tych zdarzeń przez lata nie dawał spokoju weteranom lwowskiej AK. Heroiczny zryw zapomniany przez większość społeczeństwa, niedoceniony…

Pułkownik Władysław Filipkowski, ps. „Janka”, doskonale orientował się w możliwościach swoich ludzi. Miał też bieżące wiadomości z frontu sowiecko-niemieckiego, po jego przerwaniu na rzece Strypie 13 lipca 1944.

Miesiąc wcześniej jego ludzie rozbili we wsi Szołomyja koncentrujące się wokół Lwowa siły UPA. Dziś nacjonaliści ukraińscy nazywają tę swoją klęskę „polskim odwetem”. W płonących w wyniku walk domach udusiło się dymem kilku lub kilkunastu wieśniaków, jednak prawie cała ludność wioski ocalała. Tymczasem ukraińscy nacjonaliści zaliczają zabitych w walce upowców do cywilnych ofiar.

Po rozbiciu banderowskiej bazy lwowska AK, już w trakcie operacji „Burza”, poradziła sobie także z oddziałami gromadzącej się do walki w okolicy lwowskiej Cerkwi św. Jura młodzieży ukraińskiej – ostatecznie Ukraińcy zrezygnowali ze starcia. Niewykluczone, że zarówno w jego przygotowaniu jak i w negocjacjach z Polakami wzięli udział grekokatoliccy duchowni. Młoda krew polska i ukraińska, która wsiąkała już w przeszłości w bruki Lwowa, nie polała się więc po raz kolejny w tamte dni.

Przed przystąpieniem do Akcji „Burza” Filipkowski miał poważny dylemat. Sowiecka operacja lwowsko-sandomierska rozwijała się błyskawicznie. W kolejnych dniach Armia Czerwona zbliżała się do Lwowa w szybkim tempie. 18 lipca czmychnęli z miasta „heroje” i Ukraińska Policja Pomocnicza. Niemcy w większości ewakuowali się dzień później.

Lwów był praktycznie miastem niczyim. Komendant wiedział, że może zająć większą jego część niemal bez walki. A jednak czekał.

Lwowska Armia Krajowa, w większości młodzi ludzie, siedzieli wtedy jak na szpilkach – dlaczego nie uderzymy od razu? Nawet pół wieku później mieli podobne wątpliwości. Większość zrozumiała jednak, że dowództwo polskiego podziemia Leopolis liczyło się z ryzykiem zbliżania się cofających się przed sowietami niemieckich oddziałów frontowych.

Sowieci chcieli Lwów okrążyć, co groziło jego zniszczeniem. Niemcy natomiast byli gotowi zaciekle bronić drożności dróg i linii kolejowych prowadzących przez miasto na zachód.

Filipkowski nie miał broni pancernej i mógłby nie utrzymać Lwowa w starciu z nadciągającymi niemieckimi czołgami. Z pewnością miasto zostałoby znacznie bardziej zniszczone, a polskie podziemie poniosłoby o wiele większe straty. Nie zdecydował się na to.

Niemieckie oddziały swobodnie cofały się więc przez rejon Lwowa, w tym ulicą Janowską. Uzasadniając decyzję „Janki” można dziś przypomnieć los Powstania Warszawskiego, które oparte było przecież na podobnych założeniach militarno-politycznych.

Tymczasem oddziały AK pod Lwowem rozpoczęły już walki z Niemcami. Filipkowski upewnił się, że również Rosjanie wchodzą w kontakt bojowy z przeciwnikiem – 22 lipca sowiecka kolumna pancerna 4 Armii gen. Dmitrija Leluszenki osiągnęła granice miasta, ulicę Zieloną i podjęła walki na peryferiach. Tego dnia w kamienicy zaadaptowanej na sztab AK przy ulicy Kochanowskiego 27 zapadła decyzja o ataku. Oddziały AK zaczęły opanowywać miasto.

Za początek akcji „Burza” uznaje się jednak dzień następny – 23 lipca, kiedy walki we Lwowie przybrały na sile, a w najważniejszych punktach miasta, m.in. na wieży Ratusza, zawisły biało-czerwone flagi. Ten ściskający serce widok lwowscy AK-owcy i mieszkańcy zapamiętali do końca życia.

Filipkowski podjął więc słuszną decyzję, a przy okazji okazało się, że Rosjanie mieli wyjątkowego pecha, dzięki czemu polityczne założenia polskiego planu zostały zrealizowane z nadwyżką. Niemcy odcięli bowiem ich nacierające czołgi od głównych sowieckich sił. Rosyjscy czołgiści nieomal nie mieli wsparcia piechoty, nie byli więc w stanie zdobywać budynków, a poza tym kompletnie nie znali miasta. Groziła im całkowita zagłada. I właśnie tę piechotę zastąpili wtedy miejscowi AK-owcy.

W pierwszym etapie Lwów był wyzwalany do 25 lipca. Na kolejnych zdobywanych ulicach pojawiało się coraz więcej biało-czerwonych flag, każdą patrolowały oddziały z polskimi opaskami na rękawach.

Tego dnia jednak pewien oddziałek młodych AK-owców przeszarżował – próbował nierozważnie zająć budynek w umocnionym przez Niemców rejonie mającym strategiczne znaczenie dla ich wycofujących się oddziałów. Nastąpił ciężki kontratak. Uciekając przez Lewandówkę chłopcy wzbudzili panikę wśród mieszkańców dzielnicy. AK-owcy i sowieci musieli uspakajać sytuację strzałami w powietrze. Czerwonoarmiści krzyczeli, żeby nie panikować, że „nadejdzie pomoc”.

Główne siły sowieckie wbiły się do Lwowa dzień później, instalując przy okazji NKWD, która szybko zajmowała odpowiednie budynki, mając już ustalony plan działania.

26 lipca był ostatnim dniem kiedy lwowska AK zdobywała Lwów w regularnej walce. Następnego dnia robotę kończyły już przeważnie siły sowieckie, a Polacy zapewniali w mieście porządek, przygotowując się do wystąpienia wobec sowietów w roli gospodarza. W końcowej fazie walk polscy żołnierze służyli sowietom głównie jako przewodnicy w rejonach starć.

Na samym końcu, 27 lipca zdobywano Wysoki Zamek i ten dzień uznaje się za datę zakończenia „Powstania Lwowskiego”, choć pojedyncze potyczki wybuchały jeszcze 28 lipca. Nazwy „Powstanie” w odniesieniu do Lwowa raczej się jednak nie używa, aby uniknąć analogii z Powstaniem Warszawskim. Dzięki prawidłowemu zrealizowaniu założeń akcji, miasta nie spotkał bowiem tragiczny los Warszawy.

Tego dnia we lwowskiej katedrze, tej samej gdzie śluby składał niegdyś Jan Kazimierz i gdzie Matkę Bożą koronował na Królową Polski, odśpiewano „Boże coś Polskę”. Tłumnie zgromadzonym mieszkańcom płynęły z oczu łzy. Jeszcze przed końcem walk nastąpiły pierwsze konflikty ze zdejmowaniem przez sowietów polskich flag. Rosjanie próbowali uzasadniać to faktem, że jakoby naprowadzają one niemiecką artylerię strzelającą z Wysokiego Zamku. Później w ogóle przestali bawić się w konwenanse.

Gdy sytuacja nie była jeszcze dla Rosjan pewna, gen. Iwanow i gen. Gruszko robili oficerom AK pewne nadzieje na korzystne dla Polski rozwiązanie. Mamiono ich planami utworzenia z AK-owców 5 Lwowskiej Dywizji Piechoty. Iwanow oddał nawet Polakom honory wojskowe, co wprawiło ich w dobry humor. Jednak już przy następnym spotkaniu kazał im w ciągu 6 godzin złożyć broń. 28 lipca nastąpiła formalna likwidacja zwartych oddziałów AK we Lwowie.

30 lipca oficerowie dostali zaproszenie na wspólną odprawę z sowietami planowaną na ostatni dzień miesiąca. 31 lipca na negocjacje z gen. Michałem Rolą-Żymierskim odleciał do Żytomierza płk Władysław Filipkowski. W dniu odprawy w sztabie AK przy ulicy Kochanowskiego przygotowano się na przyjęcie sowieckich gości. Jednak działający nadal akowski kontrwywiad Okręgu dostrzegł, że wokół budynku potajemnie zajmują pozycje oddziały rosyjskie.

Członkowie polskiego sztabu wiedzieli już, co ich czeka. Zastanawiali się przez moment czy wszczynać beznadziejną walkę, by zajęcie Lwowa nie przyszło sowietom tak łatwo. Doszli jednak do wniosku, że da im to jedynie pretekst do propagandowej kampanii mającej udowodnić agresywny charakter Armii Krajowej.

Polskie dowództwo postanowiło więc jedynie wyprowadzić niepostrzeżenie młodszych oficerów, których sowieci mogli jeszcze nie znać. Starsi postanowili zostać i poświęcić się, by ratować tych, którzy mogli kiedyś w przyszłości Polskę podźwignąć.

Wkrótce przybył posłaniec z wiadomością, że „z przyczyn technicznych” miejsce spotkania ulega zmianie. „Sojusznicy” przysłali po swoich „towarzyszy broni” samochody. Zebrani udali się nimi do Pałacu Biesiadeckich w centrum Lwowa. Polscy oficerowie weszli do Sali, poproszono ich by usiedli. Jednak po stronie sowieckiej usiadł tylko jeden generał, reszta stała z tyłu, po dwóch na każdego Polaka.

W pewnym momencie sowiecki generał zapytał, czy przybyli już wszyscy, a kiedy polscy oficerowie potwierdzili, wyciągnął z szuflady dwa pistolety i wrzasnął: „ruki wwierch!”. Myślał pewnie, że bardzo ich zaskoczył. Stojący z tyłu sowieci zaczęli wykręcać Polakom ręce. Potem wywieziono ich do tzw. Willi Uwiery.

Pierwszą ofiarą śmiertelną był Kornel Stasiewicz, szef sztabu Komendy Okręgu Lwów, chory na cukrzycę. Po prostu nie podano mu insuliny. Tak zaczęła się martyrologia żołnierzy Lwowskiej AK. 2 sierpnia w Żytomierzu aresztowano komendanta Filipkowskiego. Później spadł na niego kolejny cios – jego syn Jan, żołnierz pułku „Baszta” zginął w Powstaniu Warszawskim podczas ewakuacji kanałami z Mokotowa do Śródmieścia.

Lwowscy AK-owcy siedzieli w łagrach do 1956 roku, jak większość kresowych uczestników Akcji „Burza”, którzy zdołali przeżyć. W wojennej traumie gigantycznych strat narodowych, ich tragedie zeszły na drugi plan. Kilkadziesiąt lat później mało kto chciał ich słuchać. Ich wspomnienia powędrowały do pojedynczych książek, z rzadka ktoś zapraszał na prelekcje.

Spotykali się z innymi, którzy przeżyli i zostali w kraju. Wydawali pisma, którymi młode pokolenie nie było zbytnio zainteresowane, a polskie władze nie próbowały tego zmienić. Przez polityków z ograniczoną pamięcią zostali uznani za kolejny problem, kolejną grupę ludzi z niewygodnymi wspomnieniami, godzącymi jak nie w przyjaźń polsko-sowiecką to w polsko-ukraińską.

Zaczęło się opluwanie i podważanie czynu Polaków. W latach 50-ch redakcja paryskiej „Kultury” opublikowała list Ukraińca Jewhena Wreciony, członka OUN, któremu przeszkadzało umieszczenie Akcji „Burza” przez wydawnictwo związane z Rządem Londyńskim w tomach „Polskich Sił Zbrojnych w Drugiej Wojnie Światowej”, na przełomie lat 40-ch i 50-ch. Wreciona utrzymywał, że akcji „Burza” we Lwowie… nie było! Dowodził tego w sposób kuriozalny: twierdził, że był we Lwowie do 17 lipca 1944 (potem wyjechał) i nie widział żadnych przygotowań AK do walki z Niemcami (sic!).

40 lat później, w latach 90-ch, ukraiński uczony Kim Naumenko opublikował na łamach ukraińskiej gazety „Wysoki Zamek” tekst o Akcji „Burza” we Lwowie i wyzwolenia miasta przez Polaków z rąk Niemców. Reakcja starych upowców i nacjonalistów ukraińskich w mediach była histeryczna. Artykuł Naumenki nazywano „brudną insynuacją”.

My jednak będziemy pamiętać i przypominać to, czego inni się boją, a z czego Polacy mogą być dumni.

Cześć i chwała bohaterom Lwowskiej Armii Krajowej!

http://kresy24.pl/54212/burza-bialo-cze ... we-lwowie/
Gdybym był cukierkiem jaki miałbym smak?
Byłbym twardym cukierkiem, innych opcji brak!
Dlaczego twardym skąd wybór taki?
One się wszystkim dają we znaki.
Stara szakala bajka.....
Awatar użytkownika
berserker
Chorąży Sztabowy
Chorąży Sztabowy
Posty: 365
Rejestracja: 22 cze 2013, o 22:09
Województwo: Wybierz

Re: Burza biało-czerwonych flag we Lwowie

Post autor: berserker »

Temat mi bardzo bliski :polska: polecam publikacje J. Wegierskiego na ten temat. PamietaMY!
Awatar użytkownika
MKF
Główny moderator
Główny moderator
Posty: 836
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 21:33
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: V> RP
Kontakt:

Re: Burza biało-czerwonych flag we Lwowie

Post autor: MKF »

Niesamowite jest, co to miasto przeszło w trakcie i po 1 wojnie oraz podczas i po 2... Tyle aktów bohaterstwa i heroizmu. Straszne czasy walki, nadziei, zbrodni, ale teraz straszne i w innym wydaniu - zapomnienia.
Kilka lat temu pijany ukraiński współpracownik z budowy, mody chłopak 19 lat, w barze w Nowym Jorku zadał mi pytanie czy uważam Lwów za miasto polskie czy ukraiński - odpowiedziałem naturalnie że oczywiście że zawsze będę uważał za miasto polskie (uważam inaczej, odpowiedź bardzo złożona i dużo by motać i tłumaczyć, ale przez sentyment i złość na zadane pytanie tak odpowiedziałem) a ten do mnie z pięściami, że Lwów jest ukraiński i zawsze będzie. Nie byłem na tyle pijany żeby nie przeliczyć wszystkich za i przeciw i na prośbę barmanki nie wyjść z baru bez możliwości powrotu, wytargałem go za sobą, ale nie byłem też na tyle pijany żeby mu zap...
Żałuję tego czasami, niestety takich indywiduów jest więcej i latają teraz po Ukrainie gloryfikując swoich herosów spod znaku tryzuba i swastyki.
Abstrahując od tego, cześć i chwała bohaterom! Zaglądam czasem na kresy.pl, fajne artykuły, szczerze polecam.
Festung, wątek przenoszę do Epoki historyczne - bardziej pasuje tam niż w dziale media.
Awatar użytkownika
szamanka
Kapitan
Kapitan
Posty: 760
Rejestracja: 6 lut 2014, o 15:03
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: miasto paprykarzem osławione

Re: Burza biało-czerwonych flag we Lwowie

Post autor: szamanka »

Festung, dzięki.Bardzo dobry artykuł.
Przykre to, że zarówno o Akcjach Burza i Ostra Brama tak mało się mówi w mediach.
My jednak będziemy pamiętać i przypominać to, czego inni się boją, a z czego Polacy mogą być dumni.
Festung pisze: (...) W pewnym momencie sowiecki generał zapytał, czy przybyli już wszyscy, a kiedy polscy oficerowie potwierdzili, wyciągnął z szuflady dwa pistolety i wrzasnął: „ruki wwierch!”. Myślał pewnie, że bardzo ich zaskoczył. Stojący z tyłu sowieci zaczęli wykręcać Polakom ręce. Potem wywieziono ich do tzw. Willi Uwiery. (...)


Te wydarzenia mniej więcej tak przebiegły:

"... Na życzenie wojskowych władz sowieckich, mjr Stasiewicz zwołał na godzinę 21 odprawę, która miała się odbyć w kwaterze Komendy AK przy ul. Kochanowskiego.
"Dziś o godz. 21 odbędzie się odprawa odnośnie formowania dywizji AK, na którą przybędzie generał sowiecki Iwanow. Stawić się winni komendanci dzielnic, ich zastępcy, oraz dowódcy kompanii i zgrupowań. Dotyczy to wszystkich oficerów sztabu okręgu".
Stawiło się od 25 do 30 osób.

Krótko przed godziną 21 przybył oficer sowiecki z informacją, że gen. Iwanow jest bardzo zajęty i przybyć nie może, ale zaprasza wszystkich na odprawę do siebie. W tym celu wkrótce podjadą samochody. Część obecnych opuściła budynek Komendy frontowymi bądź tylnymi drzwiami.
Wkrótce podjechało kilka Willysów. W każdym obok kierowcy siedział sowiecki oficer. Zawieziono ich przez plac Halicki do dawnego pałacu Biesiadeckich, na tyłach budynków sądów przy ul. Batorego.
Oficerów AK poproszono do podłużnej sali na piętrze, do której z korytarza prowadziło kilka drzwi. Stoły ustawione były w podkowę, na końcu obszerne biurko. Na stołach trochę materiałów piśmiennych. Na krzesłach pod ścianami oczekiwało już około 30 sowieckich oficerów. Wśród nich wolne miejsca, które zapełnili oficerowie AK. W oczekiwaniu na rozpoczęcie narady, wśród uśmiechów, toczyły się dwujęzyczne uprzejme rozmowy.

Po kilku minutach na salę wszedł nieznany dotąd pułkownik, stanął za biurkiem i poprosił o zajęcie miejsca przy stołach, według starszeństwa. Gdy wszyscy usiedli zwrócił się z prośbą, aby najstarszy stopniem polski oficer złożył meldunek. Powstał mjr Stasiewicz i w krótkich słowach podał, że obecni tu polscy oficerowie reprezentują służby i jednostki bojowe organizowanej polskiej dywizji piechoty Armii Krajowej, która chce walczyć przeciwko Niemcom u boku Armii Czerwonej.
Gdy skończył, pułkownik sowiecki zwrócił się do niego, aby powtórzył ten meldunek jeszcze raz. Speszony trochę mjr Stasiewicz powtórzył wszystko od początku. Wtedy pułkownik wstał, odsunął szufladę biurka, wyjął dwa pistolety i krzyknął: ruki wierch.

Oficerowie sowieccy chwycili oficerów AK za ręce, wykręcając je do tyłu. Równocześnie pootwierały się drzwi i z korytarza wbiegli na salę żołnierze uzbrojeni w pepesze. Część ustawiła się pośrodku sali, część dokonywała osobistej rewizji oficerów AK. Odbierano dokumenty i inne przedmioty osobiste. Broni nikt nie miał. Następnie sprowadzono ich pojedynczo na dół do obszernej sutereny. Po drodze na schodach stało wielu żołnierzy uzbrojonych w pepesze.

Po kilkunastu minutach wyprowadzono ich na dziedziniec i załadowano na samochód ciężarowy. Siedzieli na podłodze ciasno, okrakiem jeden za drugim, twarzami w kierunku jazdy. Zawieziono ich do więzienia przy ulicy Łąckiego. Początkowo, przez kilka godzin, przebywali w jednej celi, potem rozprowadzono ich po różnych celach w tzw. budynku wewnętrznym, w którego piwnicach, za czasów gestapo, znajdowały się cele śmierci... "
MKF pisze:Niesamowite jest, co to miasto przeszło w trakcie i po 1 wojnie oraz podczas i po 2... Tyle aktów bohaterstwa i heroizmu. Straszne czasy walki, nadziei, zbrodni, ale teraz straszne i w innym wydaniu - zapomnienia.
Własnie : czystki etniczne, aresztowanie przez Niemców potem przez Sowietów elity intelektualnej: sędziów, naukowców, wyższych urzędników państwowych, przymusowe wysiedlenia, zmiana granic, akcje repatriacyjne, grabież przez Rosjan dzieł sztuki, ewakuacja polskich instytucji na Ziemie Odzyskane...
Lwów był ważnym ośrodkiem kultury i nauki w II RP, obok Warszawy, Krakowa, Poznania i Wilna.
To Bierut, Gomułka czy Wanda Wasilewska opowiadali się kategorycznie za wcieleniem Lwowa do ZSRR , gdy Stalin rzekł - Lwów należy się Ukraińcom, chyba że chcecie wojny z Ukrainą, bo ja o Lwów wojny nie będę prowadził. :mur: :mur: Celowe skłócanie i jednocześnie osłabianie już i tak wykrwawionego wojną polskiego narodu :sad:
▶ ▲▲ reach out and touch Faith
ODPOWIEDZ

Wróć do „II Wojna Światowa”