Walki polsko-ukraińskie na Lubelszczyźnie w latach 1943-1944

Wszystko co związane z II Wojną Światową
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Festung
SPEC
SPEC
Posty: 1522
Rejestracja: 8 lis 2012, o 18:35
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Sátoraljaújhely

Walki polsko-ukraińskie na Lubelszczyźnie w latach 1943-1944

Post autor: Festung »

W tym samym czasie, w którym UPA praktycznie bezkarnie wyrzynała polskie rodziny na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, po lewej stronie Bugu, napotkała zdecydowany opór partyzantki polskiej, której oddziały o wiele liczniejsze i lepiej zorganizowane niż na obszarach dawnych województw wschodnich, były w stanie zapobiec realizacji scenariusza eksterminacji ludności polskiej na Lubelszczyźnie.

Tereny dawnej II Rzeczypospolitej po lewej stronie Bugu i Sanu zamieszkałe były w większości przez ludność polską. Ukraińcy, którzy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej stanowili zdecydowaną większość, na Lubelszczyźnie byli mniejszością. Po zajęciu tych terenów przez III Rzeszę i ustanowieniu Generalnego Gubernatorstwa, „(…) Niemcy starali się utrzymać Ukraińców w dystrykcie lubelskim w „pewnym zadowoleniu”, dlatego zwracano im niektóre obiekty sakralne, na przykład katedrę w Chełmie. Powołany, z polecenia niemieckich władz okupacyjnych, w miejsce rozwiązanego w 1940 r. Komitetu Ukraińskiego, Ukraiński Komitet Centralny reprezentował Ukraińców wobec władz Generalnej Guberni. Wspierał on ukraińskie szkolnictwo, prowadził akcje samopomocy, organizował jadłodajnie, a także ustanowił zapomogi dla ukraińskich weteranów wojennych. W wyniku „uprzywilejowania” względem Polaków, zamieszkujący Gubernię Ukraińcy mianowani byli wójtami i sołtysami, oraz mieli możliwość wstępowania do utworzonej przez okupanta Ukraińskiej Policji Pomocniczej, której posterunków, na samej Lubelszczyźnie utworzono kilkadziesiąt. Policja ta okryła się ponurą sławą w czasie różnego rodzaju pacyfikacji wsi zamieszkałych przez ludność polską. Polityka „dziel i rządź” stosowana przez okupantów, prowadzona na od początku wojny, nasiliła się po ataku Niemiec na ZSRR, 22 czerwca 1941 r. Pomimo początkowego osłabienia ukrainizacji terenów nadbużańskich, spowodowanych wyjazdem na wschód aktywistów, władze okupacyjne poprzez stosowanie proukraińskiej polityki narodowościowej prowokowały wzrost wrogich nastrojów między narodowością ukraińską i polską. Doskonałym przykładem utrzymywania antagonizmów była akcja wysiedleńcza Zamojszczyzny, która miała stać się terenem osadnictwa niemieckiego, oraz tzw. krajem SS. Wysiedlanie polskich wiosek pozytywnie odebrał Ukraiński Centralny Komitet. Kierujący komitetem Kubijowicz „(…)w czasie spotkania z Hansem Frankiem w sierpniu 1943 roku pozytywnie ocenił „Ukraineaktion”.[ii] Podczas tej akcji, pod kryptonimem „Wehrwolf”, Niemcy wysiedlili także kilkaset rodzin ukraińskich, z zamiarem przeniesienia ich do gospodarstw opuszczonych przez Polaków, jednak w wyniku przerwania akcji wysiedleńczej, pozostali oni bez dachu nad głową. Ukraińcy, którzy zajęli polskie gospodarstwa stali się celem ataków polskiej partyzantki.

Z początkiem 1943 roku, polskie oddziały partyzanckie, rozpoczęły akcję likwidowania ukraińskich sołtysów i agronomów, przedstawicieli Ukraińskiego Komitetu Pomocy, oraz posterunków Ukraińskiej Policji Pomocniczej. Działania polskiego podziemia, oraz okolicznej ludności polskiej, dążące do usunięcia Ukraińców z dawnych polskich gospodarstw spowodowały bezwzględną kontrakcję policjantów ukraińskich. Do najgłośniejszych akcji odwetowych należała, przeprowadzona w lutym 1943 roku, pacyfikacja wsi Skomorochy, podczas której zabito kilkanaście osób. 12 lutego 1943 roku, zabity został dowódca kompanii AK Sahryń – Turkowice Zygmunt Bondarewicz, zaś 18 marca Antoni Pełc, oficer AK.[iii] Akcja jednej strony prawie zawsze powodowało reakcję drugiej. W odwecie za przeprowadzone przez policjantów ukraińskich pacyfikacje, w maju 1943 roku partyzanci polscy spalili pięćdziesiąt gospodarstw ukraińskich we wsi Mołożowo, oraz osiemdziesiąt we wsi Strzelce, zabijając przy tym od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu osób. 26 lipca 1943 roku oddział partyzancki AK – NOW pod dowództwem Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”, zabił dziesięciu ukraińskich mieszkańców wsi Bukowina, w odwecie za wcześniejszą pacyfikację tej wsi przeprowadzoną przez policjantów ukraińskich.[iv] W tym czasie na Lubelszczyznę zaczęły docierać informacje o czystkach etnicznych przeprowadzanych przez Ukraińską Powstańczą Armię na ludności polskiej. Po dotarciu na Zamojszczyznę pierwszych uciekinierów z Wołynia, którzy przekazali informację o rzeziach, polskie oddziały partyzanckie rozpoczęły ataki na posterunki Ukraińskiej Policji Pomocniczej, oraz ukraińskie wioski, zmuszając ludność do opuszczenia Zamojszczyzny i łupiąc ich mienie. Akcja polska wywołała kontrakcję ze strony ukraińskiej wspieranej oczywiście przez Niemców. „3 listopada zabito trzynastu Polaków w Wasylowie Wielkim, a nocą z 15 na 16 grudnia co najmniej dwudziestu pięciu w Starej Wsi. 19 grudnia 1943 roku w Potoku Górnym w powiecie biłgorajskim policjanci spalili część wsi i zabili dwadzieścia jeden osób (prawdopodobnie w odwecie za śmierć czterech Ukraińców.”[v] W tym czasie w powiecie Hrubieszowskim, dowódca Obwodu Hrubieszów AK, Antoni Rychla ps. „Anioł” wydał rozkaz likwidowania ukraińskiej inteligencji, oraz tych którzy pełnili różne funkcje publiczne we wsiach. Rozkazał także wszystkich Ukraińców, entuzjastycznie witających Armię Czerwoną we wrześniu 1939 denuncjować do hrubieszowskiego Gestapo. Na wiosnę 1943 roku, oddziały partyzanckie Obwodu Hrubieszów AK i BCh wzmogły antyukraińskie akcje. 26 maja 1943 roku spalono dwadzieścia trzy gospodarstwa we wsi Uchanie, zabijając pięć osób, zaś trzy dni później zlikwidowano czterech lub pięciu mieszkańców Żulic. 30 maja 1943 roku oddział partyzantki polskiej zlikwidował w Nabrożu piętnastu, lub szesnastu mieszkańców. Wśród ofiar był także miejscowy ksiądz prawosławny. W odwecie, w tej samej wsi, Ukraińcy zabili księdza rzymskokatolickiego, oraz trzech Polaków. Podobną akcję polscy partyzanci przeprowadzili w Steniatynie, likwidując piętnastu ukraińskich działaczy spółdzielczych.[vi] Wrogie stosunki polsko – ukraińskie na Lubelszczyźnie osiągnęły punkt kulminacyjny wraz z coraz większym napływem uciekinierów z Wołynia, którzy przynieśli więcej wiadomości o masowych rzeziach ludności polskiej. W wyniku tego konflikt polsko – ukraiński jeszcze bardziej się zaogniał. OUN, dotychczas słabo zorganizowana po lewej stronie Bugu rozpoczęła wzmożoną antypolską akcję propagandową wzywającą Polaków z terenów nadbużańskich do wyjazdu, oraz likwidując działaczy narodowych. Zbiegło się to z wydaniem przez władze niemieckie, zezwolenia Ukraińcom na utworzenie oddziałów samoobrony przeciwko partyzantce polskiej (Podobną politykę stosowali wobec Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej, którzy tworzyli podobne samoobrony przed atakami UPA). Samoobrona ukraińska, z czasem włączona została w skład utworzonej przez Romana Szuchewycza Ukraińskiej Narodowej Samoobrony, będącej formacją powołaną z ramienia OUN-B na terenie Małopolski Wschodniej, w połowie 1943 roku, której głównym zadaniem była obrona ludności ukraińskiej przed sowiecką partyzantką, jak i represjami niemieckiego okupanta. Na jesieni 1943 roku oddziały ukraińskie przeprowadziły serię ataków na polskie wioski, dokonując przy tym masowych mordów. W dniach 1 i 3 października 1943 roku napadnięto na wsie Dąbrowa, oraz Malice, a także Telatyn, Dołhobyczów i Chorobdów. Zniszczono także polską samoobronę we wsi Honiatyn. W odwecie za to polski oddział partyzancki spacyfikował, 1 października 1943 roku, ukraińską wieś Pasieki, zabijając jedenastu mieszkańców, oraz trzy tygodnie później, 23 października, wieś Mircz, gdzie zostało spalonych 182 gospodarstw i zabitych 23 mieszkańców. 27 października oddział majora Józefa Śmiecha ps. „Ciąg” wykonał serię ataków na posterunki Ukraińskiej Policji Pomocniczej w Mołodiatyczach i Grabowcu. Tak akcję na Grabowiec opisuje sam mjr. „Ciąg”:

„(…) 27 października — dzień słoneczny. Wraz z „Pingwinem", „Żurawiem" i „Dębicą" zaczęliśmy układać plan uderzenia na Grabowiec. Grabowiec to dość duża osada, przecina ją kilka ulic. W Grabowcu był kościół, gmina, poczta, cerkiew, posterunek oraz szereg sklepów. Położony jest w dole — droga bita dochodziła tylko od strony Hrubieszowa. Jednak zagrożenia można było oczekiwać z różnych stron, gdyż polne drogi w tym czasie były dość dobre. Wspólnie z ppor. „Samem" oraz dowódcami placówek „Pacholikiem" z Czechówki i „Jagodą" (Jan Martyniuk) z Ornatowic omówiliśmy szczegółowo plan: uderzenie na osadę ma nastąpić czterema grupami:

1. grupa uderza na posterunek — dowodzi „Żuraw"

2. grupa .uderza na plebanię — dowodzi „Pingwin"

3. grupa uderza na gminę i pocztę — dowodzi „Dębica"

4. grupa likwiduje wszystkich szpicli według sporządzonej listy przez wywiad ppor. „Sama", który jest jednocześnie dowódcą.

Silne ubezpieczenie wystawione z ckm-em na Górze Grabowieckiej zamyka kierunek od strony Hrubieszowa, skąd może nadjechać żandarmeria. Dowodzi „Strzała". Nadmieniam, że na plebanii obok kościoła kwaterował duży oddział SS i żandarmerii; przewidywałem, że z tym właśnie oddziałem będę miał ciężką przeprawę. Moim miejscem dowodzenia ma być dom miejscowego popa w odległości 150 m od plebanii, przy sobie zatrzymałem 15 ludzi jako ewentualny odwód. Miejscowe placówki ubezpieczają. Tabor pod dowództwem „Gomułki" miał nas oczekiwać w lasku obok Hołuznego, gdzie mamy odskoczyć po wykonaniu zadania. O godzinie 16 otrzymałem meldunek z Grabowca od „Morfiny" (mgr Brykalska), że policja ukraińska opuściła posterunek i udała się na plebanię do oddziału SS i Żandarmerii, gdzie wspólnie układają plan obrony w razie naszego ataku. Powiadomili oni również Hrubieszów, Trzeszczany i Werbkowice o swym zagrożeniu. Żądali nawet przysłania im większego oddziału celem wzmocnienia swej załogi. Wermacht jednak po wczorajszym laniu, jakie ich spotkało na szosie pod Mołodiatyczami, nie kwapił się bardzo opuszczać swoich kwater. Mówię tu o „laniu", bo jak mi doniósł miejscowy wywiad, to miejsce zasadzki było całe zalane niemiecką krwią, a do Hrubieszowa w za­krytych plandekami samochodach przywieziono zabitych i rannych. Czytając powyższy meldunek, postanawiam działać natychmiast. Zmieniłem początkowy plan o tyle, że grupę, która miała uderzać na posterunek połączyłem razem z grupą „Pingwina". Chodziło o to, aby uderzyć na plebanię i wykończyć jednocześnie SS, żandarmerię i ukraińskich policjantów. Murowany budynek posterunku ma ostrzeliwać tylko mała grupka, gdyż według rozpoznania pozostało tam 3 policjantów, których miałem w planie rozwalić zaraz po akcji na plebanię. Było już zupełnie ciemno, gdy marszem ubezpieczonym ruszyliśmy na Grabowiec; przy każdej grupie szedł miejscowy przewodnik. Do Grabowca wkroczyliśmy od strony Grabowczyka. Grupy rozeszły się na swoje stanowiska. Nagle od strony plebanii pluje silny ogień karabinów maszynowych. Policjanci ukraińscy nie zdążyli dobiec na swój posterunek, postanawiają wspólnie z SS i żandarmerią bronić się. W oknach plebanii worki z piaskiem i stamtąd we wszystkich kierunkach najeżone są lufy, z których wytryska czerwony ołów. Sytuacja wytworzyła się bardzo ciężka. Ppor. „Żuraw" przybiegł do mnie i zdenerwowanym głosem naświetlał całą sytuację, jaka się wytworzyła w tym rejonie. Do plebanii nie można podejść, robimy szybki skok przez ulicę i widzimy, jak pociski odbijają się od bruku i kamienie rozpryskują się w różnych kierunkach. Cała plebania była otoczona przez naszych dzielnych chłopaków, którzy zająwszy stanowiska ogniowe za sąsiednimi budynkami i płotami bacznie obserwują, by nikt z niej nie uciekł. Żandarmi i policjanci nerwowo prowadzili ogień, który nie wyrządził nam żadnych szkód. Był również przy mnie „Pingwin" oraz kilku skierbieszowiaków z dwoma rkm-ami i granatami. Tuż obok „Żuraw" z wiarusem starozamojskim przygotowanym jak ryś do skoku. Chwila wyczekiwania i nagle na mój rozkaz 3 nasze rkm-y zalały swym celnym ogniem 3 okna plebanii od strony wschodniej. Pod osłoną tego ognia poderwali się „Żuraw" i „Pingwin", a wraz z nimi dzielni ich szturmowcy z granatami w ręku. Już są pod oknami, nasza broń maszynowa strzela ponad ich głowami. — Przerwij ogień — krzyknąłem, i w tej chwili padły granaty do środka plebanii. Potężne wybuchy naszych „siekańców" zrobiły wielkie spustoszenie. Chłopcy rzucili drugą i trzecią „porcję" w okna; worki z piaskiem wyskoczyły na zewnątrz. W jednej sekundzie nasi szturmowcy wskoczyli do wnętrza przez wywalone okna. Jest już tam „Żuraw", „Pingwin", „Młot", „Szerszeń", „Szabelka", „Madziar", „Osa" i kilku żołnierzy ze Starego Zamościa. Wskakuję i ja przez okno — widzę wielkie spustoszenie. W pierwszym pokoju leży z 15 poszarpanych żandarmów i policjantów, serie broni maszynowej zrobiły spus­toszenia i w innych pokojach. Zabieramy natychmiast zdobycz, broń, amunicję, mundury, maszynę do pisania i różne papiery. Szybko wyskakujemy na zewnątrz, gdyż całą plebanię ogarnia dym i ogień. Na plac przed palącą się plebanię przychodzą kolejno meldunki od poszczególnych dowódców grup. Gońcy szukają mnie i z wielką radością meldują o wykonaniu zadania. „Strzała", dowódca ubezpieczenia od strony Hrubieszowa, powiadomił mnie, że duża grupa żandarmerii i Wermachtu posuwa się w naszym kierunku. O powy­ższym dowiedział się od dowódcy placówki „Brysia" z Majdanu Trzeszczańskiego. Na drugą zasadzkę już nas nie stać, gdyż mamy zbyt mały zapas amunicji. Postanowiłem wycofać się z Grabowca. Rakieta wystrzelona w górę ściąga na umówione miejsce wszystkie grupy. Upojeni zwycięstwem zapominamy o budynku, w którym mieści się po­sterunek, ale to mało znaczące, gdyż główne siły wroga zostały doszczętnie zniszczone. Duża osada Grabowiec jest całkowicie zdobyta. Rozbita poczta, urząd gminy, wszystkie sklepy i magazyny, uwolnienie 15 aresztowanych okolicznych Polaków, wystrzelanie szpicli oraz pokonanie tak licznej załogi na plebanii — oto bilans kilkugodzinnej walki mojego oddziału. Grabowiec już nigdy nie był groźny, w niedługim czasie powstała tam mała „Rzeczpospolita Grabowiecka", której przewodził miejscowy ppor. AK „Czar­ny" (Paweł Runkiewicz). Wyruszamy z Grabowca bez strat. Wróg jednak nie śpi. Na szczęście, w Grabowcu pozostała na swoim stanowisku dzielna „Morfina", miejscowa właścicielka apteki. Mąż jej, pierwszy organizator ZWZ, mgr Brykalski już poprzednio został aresztowany przez gestapo i zginął w Oświęcimiu. Ona jednak nie załamała się, dalej pracowała w organizacji, oddając nam wielkie usługi w wywiadzie. Jej też zawdzięczaliśmy, że meldunek o obławie na nas dotarł w porę do moich rąk. Okazało się, że duże siły SS, żandarmerii, Wermachtu i policji ukraińskiej wyruszyły w naszym kierunku, by okrążyć las i o świcie nas rozbić. Zdążyłem w porę marszem forsownym przeciąć trakt Grabowiec - Wojsławice i zaszyć się w gęste zarośla, jakie pokrywały głębokie debry w okolicach Majdanu Wielkiego i Trościanki. Był już świt. Obawiałem się maszerować z dość dużą kolumną i z dużym taborem przez otwarte pola, by dotrzeć do większych lasów bonieckich. Po krótkiej naradzie z dowódcami plutonów postanowiliśmy tu się zatrzymać i przetrwać. Nieprzyjaciel w sile okoła 1000 ludzi otoczył las grabowiecki, moją wczorajszą kwaterę, oraz las obok Hołuznego. Zwinne tankietki oraz samo­chody pancerne patrolowały wszystkie drogi. Rano o świcie zaczęto ostrzeliwać las. Ogień z moździerzy wyrywał drzewa i szedł po gałęziach. My zaszyci w debrach siedzieliśmy cichutko jak myszy pod miotłą. W szczerym polu obok nas stał samotny domek gospodarza Wieściora. Z dachu tego domku prowadzili­śmy dokładną obserwację, zmieniając się kolejno z „Żurawiem", „Pingwinem" i „Dębicą". Trwało to gdzieś do południa. O godzinie 14 wysłałem dwóch ludzi na rozpoznanie do Tuczęp. Poszedł miejscowy komendant Rejonu „Sam" oraz „Gomułka". Po dwóch godzinach otrzymaliśmy dobre wiadomości. Niemcy przeszli las wzdłuż i wszerz i skoncentrowali się w Ornatowicach i Szystowicach, wszystkie pojazdy skierowali w stronę Grabowca. Wypytywali ludzi o „bandę", w którym kierunku się udała, ale nikt im nie mógł dać dokładnych danych. Wróg uderzywszy w próżnię wycofał się na Grabowiec. Wieczorem o zmierzchu dotarliśmy do lasów bonieckich. Tu poczuliśmy się jak w raju. Przy płonących ogniskach i gorącej kawie długo opowiadano swoje wrażenia z tych świetnie udanych akcji.”[vii]

Jednak akcje te pomimo odniesionych sukcesów przyniosły szybką reakcję Ukraińców. 3 listopada policjanci z Turkowic przeprowadzili pacyfikację Wasylowa Wielkiego, gdzie zabito 13 Polaków. W tym samym czasie ci sami policjanci dokonali zabójstwa Komendanta Obwodu AK Hrubieszów Antoniego Rychli ps. „Anioł”. 15 i 16 grudnia 1943 roku w Starej Wsi dokonano mordu na trzydziestu polskich mieszkańcach, zaś w Modryniu, bliżej niezidentyfikowany oddział ukraiński zabił, 22 grudnia, czterech ludzi. Podobne ataki na Polaków miały miejsce w Hostynnem i Terebinie, zabijając jedenastu ludzi, oraz w Masłomeczu, gdzie w stodole spalono żywcem stu polskich mieszkańców wsi. W odwecie za te zbrodnie polski oddział partyzancki pod dowództwem Stanisława Basaja, zlikwidował 24 grudnia, w Modryniu siedmiu Ukraińców.[viii]

Rok 1944 przyniósł wzmożoną akcję propagandową prowadzoną przez komórki OUN, oraz tworzenie się pierwszych oddziałów Służby Bezpeky (Służba Bezpieczeństwa OUN, która okryła się ponurą sławą w czasie czystek etnicznych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej), które na przełomie lat 1943 – 1944 przeprowadziły kilka napadów na ziemiańskie majątki. „W (…) majątku Radostów w powiecie Hrubieszów, zostali zabici Kazimierz i Odetta Dobieccy.”[ix] 9 lutego 1944 roku podczas ataku majątek Białowody zabici zostali: Grotthuss i Ewa Jankowska z Jabłońskich wraz z mężem, zaś 28 lutego zaatakowano dwór Modryniec, likwidując Katarzynę oraz Henryka Cieślę, a także spalono kolonię Rulikówka, zabijając kilkunastu mieszkańców.[x] Akcje te wywołały zdecydowane działania polskiego podziemia. Polskie oddziały partyzanckie rozpoczęły wykonywanie rozkazu gen. „Bora”, który nakazywał „(…) wycinać w pień kolonistów z osad, które miały bezpośredni, lub pośredni udział w zbrodniach.”[xi] 7 marca 1944 roku, nastąpiła koncentracja oddziałów, w sile tysiąca dwustu żołnierzy Obwodu AK Tomaszów Lubelski, pod dowództwem por. Zenona Jachymka ps. „Wiktor” w lesie Lipowiec koło Tyszowiec. Zadanie ich, oraz drugiego, liczącego osiemset ludzi zgrupowania dowodzonego przez por. Eugeniusza Siomę ps. „Lech”, polegało na rozwinięciu akcji ofensywnej skierowanej przeciwko posterunkom Ukraińskiej Policji Pomocniczej, oraz wioskom, w których znajdowały się komórki OUN, bazy wypadowe UPA, oraz oddziały samoobrony. Jednak już następnego dnia koncentracji, wspierający oddziały AK, oddział partyzancki BCh Stanisława Basaja ps. „Ryś”, stoczył walkę, z nacierającym na wieś Prehoryłe, 5 Pułkiem Policyjnym SS, wspartym Ukraińcami z okolicznych baz samoobrony. W wyniku zaistniałej sytuacji, aby uprzedzić kolejne akcje niemiecko – ukraińskie, zaplanowano uderzenie na wsie Sahryń, Uhrynów, Szychowice i Łasków.[xii] 10 marca 1944 roku przyniósł początek realizacji polskich planów. Spalono wymienione wyżej wioski, zabijając mniejszą lub większą część mieszkańców. Największym echem spośród przeprowadzonych ataków odbiła się akcja na wieś Sahryń. W ataku na wieś wzięło udział około pięciuset żołnierzy AK, wspartych przez bechowców „Rysia”. Po stronie ukraińskiej znajdowało się sześćdziesięciu policjantów, oraz oddział samoobrony. Opór ukraiński szybko przełamano, po czym zaczęto wyciągać ludność cywilną z chat i różnych kryjówek. Tak wspomina atak jedna z mieszkanek Sahrynia: „Strzelili do mojego ojca, potem do mojej mamy. Po mamie zabili kuzyna mojego męża, a sąsiad zdołał uciec. Teraz przystąpili do mojej córki (...) dostała kulę w szyję (…) zaczęli strzelać do mnie. Dostałam trzy kule… Córka zmarła szybko. Banda myślała, że ze mną koniec i podeszli do babci… Zabili ją (…) zapalili chatę i odeszli.”[xiii] Podczas ataku na wieś zginęło według różnych źródeł od dwustu, do sześciuset, ośmiuset mieszkańców. Spalono cerkiew, oraz dwieście osiemdziesiąt gospodarstw. O mały włos ofiarami partyzantów nie zostałyby polskie rodziny mieszkające w Sahryniu, jednak po wylegitymowaniu się puszczono je wolno. Następnie polskie oddziały ruszyły w stronę Werbkowic, zdobywając i paląc po drodze wsie: Alojzów, Brzeziny, Bereźnia, Dęby, Sahryń-Kolonię oraz wsie Malice, Metelin, Strzyżowiec, Turkowice, Wronowice, Mircze, Prehoryłe, Terebiń, Terebiniec i Wereżyn. Jednak atak na Werbkowice załamał się, gdyż miejscowość była obsadzona przez dobrze umocnione jednostki niemieckie. Niepowodzeniem zakończył się także atak przeprowadzony przez zgrupowanie „Lecha” na Uhrynów, gdzie znajdował się, podobnie jak w Werbkowicach, silny garnizon niemiecki. W wyniku niepowodzenia akcji, oddziały polskie wycofały się w okolice Komarowa, paląc po drodze ukraińskie wsie Mołożów, Miętkie, oraz Starą Wieś. W związku z akcjami antyukraińskimi prowadzonymi przez polskie podziemie, na teren Zamojszczyzny przeszedł z Wołynia kureń UPA „Hałajda”. Jednym z jego głównych celów było utworzenie silnego zgrupowania partyzanckiego, zagradzającego ewentualne drogi polskiego ataku na Lwów, oraz „zlikwidowanie lub wygnanie całej ludności polskiej za granice Chełmszczyzny.”[xiv]

Początek kwietnia 1944 roku przyniósł falę ukraińskich ataków wsie polskie. Podczas ataków na Podłodów, Żerniki, oraz Rokitno wywiązały się zacięte walki z polską samoobroną. Upowcy opanowali Żerniki, oraz zabili stu mieszkańców wsi Łubcze. Generalny atak na skupiska ludności polskiej zaplanowany został na Wielkanoc z 9 na 10 kwietnia 1944 roku. Całkowicie zaskoczone oddziały AK zostały po całodziennej walce wyparte ze wsi Pasadów zajmując pozycję wzdłuż rzeki Huczwy. Był to duży sukces UPA w tym rejonie, gdyż wraz polskimi partyzantami uciekła także ludność cywilna. 17 kwietnia przyniósł kolejne zabójstwa Polaków. We wsi Rzeczka UPA zabiła tego dnia piętnastu mieszkańców, zaś dwa dni później sotnia „Jahody” zrównała z ziemią Steniatyn. W powiecie Lubaczów utworzona z dezerterów z Ukraińskiej Policji Pomocniczej, sotnia UPA dowodzona przez Iwana Szpontaka ps. „Zaliźniak”, spaliła 19 kwietnia wieś Rudkę, mordując pięćdziesięciu ośmiu Polaków, zaś 25 kwietnia zniszczyła Wólkę Krowicką. „27 kwietnia w rejonie wsi Ulicko – Seredkiewicz, upowcy zabili pięćdziesięciu pięciu mężczyzn i pięć kobiet.”[xv] 4 maja sotnia „Zaliźniaka” zaatakowała Cieszanów, zabijając kilku Polaków, zaś 13 maja jej ofiarą padła kolonia Frajweld, gdzie zginęło dziewięciu mieszkańców.[xvi] Jako reakcję na ataki ukraińskie dowództwo AK zorganizowało obronę przeciwukraińską, wyznaczając jej granicę na szosie Bełżec – Lubaczów, przy czym ludność polska została przeniesiona na stronę drogi kontrolowaną przez polskie podziemie, zaś Ukraińcy zostali wypędzeni na drugą stronę. W wyniku majowych walk w rejonie Nabróża, powstał stukilometrowy front z okopami i ziemią niczyją obsadzony po jednej stronie przez oddziały AK i BCh, zaś pod drugiej stronie przez UPA i UNS. Po stronie ukraińskiej powołany został Chełmski Front UPA, oraz Rada Chełmska, mająca reprezentować Ukraińców Lubelszczyzny.

Po nieudanej polskiej kontrofensywie z 2 czerwca 1944 roku, podczas której lotnictwo niemieckie zbombardowało umocnienia polskiej partyzantki, front ustabilizował się na linii „Uhnów – Żerniki – Steniatyn – Nabróż, wzdłuż Huczwy, do Koniuch, a potem przez wieś Bereść aż po Grabowiec”[xvii], i praktycznie w takim stanie dotrwał do lipca 1944 roku, kiedy to na Lubelszczyznę wkroczyły oddziały 1 Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej.[xviii]

W wyniku tych walk powiaty Tomaszów Lubelski i Hrubieszów zostały praktycznie wyludnione. Jednak w przeciwieństwie do tego co działo się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, gdzie żywioł polski był w mniejszości, a podziemie było za słabe, żeby zorganizować zdecydowany opór, na Lubelszczyźnie, Armia Krajowa była silna, zdolna do przeprowadzenia spektakularnych akcji. W wyniku tego po lewej stronie Bugu, nie udało się wprowadzić w życie zbrodniczego planu eksterminacji Polaków, a każda akcja ukraińska, niezależnie pod jakimi barwami przeprowadzona (czy to pod egidą niemiecką, czy jako UPA), powodowała zdecydowaną reakcję ze strony polskiej.

http://www.kresy.pl/kresopedia,historia ... -1943-1944#
Gdybym był cukierkiem jaki miałbym smak?
Byłbym twardym cukierkiem, innych opcji brak!
Dlaczego twardym skąd wybór taki?
One się wszystkim dają we znaki.
Stara szakala bajka.....
ODPOWIEDZ

Wróć do „II Wojna Światowa”