UPA w Bieszczadach.

Wojna po wojnie czyli UPA, Żołnierze Wyklęci, Podziemie, prześladowania
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
yukon
Administrator
Administrator
Posty: 10895
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:46
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Wolna Republika Bieszczad.
Kontakt:

UPA w Bieszczadach.

Post autor: yukon »

Arcyciekawe scany ubeckich meldunkow,na temat UPA w biesach.

http://ciekawe.tematy.net/2014/UPA_w_Bieszczadach/
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
„Bieszczadzkie Pompeje" pokryte „lawą" bujnej karpackiej roślinności.
Awatar użytkownika
mariusz_w4
Major
Major
Posty: 877
Rejestracja: 20 lis 2012, o 18:42
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: mariusz_w4 »

Ciekawe jak wyglądała siatka wywiadowcza która obserwowała UPA i jej poczynania.
I przyszło nam spoczywać na tym wzgórzu bracie,wśród buków i jodeł czekając chwili gdy powstaniemy na ostatni szturm,szturm do bram Piotrowych .... M.W
Awatar użytkownika
yukon
Administrator
Administrator
Posty: 10895
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:46
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Wolna Republika Bieszczad.
Kontakt:

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: yukon »

"Troszke" inna wersja smierci "WALTERA".

http://historia.wp.pl/wid,18024334,martykul.html
„Bieszczadzkie Pompeje" pokryte „lawą" bujnej karpackiej roślinności.
Gudziuk
SPEC
SPEC
Posty: 1194
Rejestracja: 20 paź 2012, o 20:43
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Dolnyśląsk

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Gudziuk »

Szkoda, że tak późno dziad wykończyli, przez niego pod Budziszynem masę naszych żołnierzy Niemcy w zasadzce wykończyli.
Lepiej być głupcem wśród mędrców niż mędrcem wśród głupców
Awatar użytkownika
yukon
Administrator
Administrator
Posty: 10895
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:46
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Wolna Republika Bieszczad.
Has thanked: 591 times
Been thanked: 643 times
Kontakt:

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: yukon »

I taka ciekawostka,czytalem o tym dawno temu w "Bieszczadzie"a widze ze jest na necie czesc tej opowiesci,warto przeczytac.

Legenda o „Birkucie”

Stanisław Żurek






W roczniku Bieszczad nr 12 Aleksander Sałapata przytacza wspomnienia Jana Słoty ze Stefkowej dotyczące znalezienia w 1975 roku w Mucznem mogiły z 36 ludzkimi szkieletami oraz z ich ekshumacji (?) w 1997 roku. Odkryte w 1975 roku szkielety miały połamane kości rąk i nóg, uszkodzone czaszki i żebra, natomiast dłonie jednego z kościotrupów miały po sześć palców (potem pisze o jednej takiej dłoni).
Wśród szkieletów leżał karabin maszynowy z wygiętą lufą oraz torba oficerska z dokumentami, polskimi odznaczeniami państwowymi i książeczką do nabożeństwa. Torbę tę z jej zawartością zabrać miał ówczesny administrator Mucznego, pułkownik Doskoczyński.
Co z nimi zrobił nie wiadomo. Zapewne przekazał ówczesnej Służbie Bezpieczeństwa i powinny znajdować się obecnie w archiwum IPN.
Sałapata pisze dalej, że w 1997 r. w Bieszczady przyjechała starsza kobieta, mieszkająca w Kanadzie, w towarzystwie kilku sędziwych panów oraz rosłych młodzieńców. Poprosiła Jana Słotę o wskazanie mogiły w Mucznem. „Gdy tam przybyłem, okazało się, że trwały już prace wykopaliskowe, tyle że błędnie zlokalizowane. Młodzi ludzie kopali łopatami ziemię” – mówi Jan Słota.
Relacja ta budzi jednak wiele wątpliwości. Nie były to „prace wykopaliskowe”, ale ekshumacyjne, na które potrzebna jest zgoda odpowiednich władz, zgodnie z obowiązującym prawem, prowadzone pod nadzorem. Starsza pani z Kanady w kościotrupie z „sześciopalczastą dłonią” rozpoznała szczątki swojego męża, dowódcy czoty UPA Jurko Lewyćkoho (w Polsce pisze się : Lewyćkiego, bądź Lewickiego), o pseudonimie „Birkut”.
Problem w tym, że w literaturze i polskiej i ukraińskiej dotyczącej SB-OUN-UPA nie występuje ani razu „Birkut”, jest natomiast „Berkut”. Jest to prawdopodobnie „zruszczenie”, jak w przypadku posługiwania się słowem „rezun”, zamiast „rizun”.
Grzegorz Motyka w książce „Ukraińska partyzantka 1942 – 1960” (Warszawa 2006) na s. 316 pisze o napadzie „oddziału „Berkuta” w kwietniu 1943 roku na polską wieś Huta Stara (pow. Krzemieniec): „Ludność wezwano na zebranie do domu Jana Jastrzębskiego. Gdy wszyscy się zebrali, partyzanci otoczyli budynek i go podpalili. Do uciekających strzelano. Zamordowano 52 osoby”. Nie dodaje, że jedną z polskich kobiet owi „partyzanci” przerznęli na pół piłą – co dokumentują Władysław i Ewa Siemaszko w swojej książce: „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945” (Warszawa 2000).
Na ss. 293 – 294 Motyka pisze: „W rozkazie wołyńskiej SB OUN z 11 marca 1944 r. podpisanym przez „Berkuta” w jednym z punktów czytamy: Bez zwłoki zlikwidować komunistów i Żydów. W rozkazie do „Kolegi >>Kornija<< nakazywano niszczyć NKWD-stów, tajnych współpracowników, Żydów i Polaków”. Na s. 356 pisze: „W marcu 1944 r. na Wołyniu lokalny dowódca SB „Berkut” (NN) wydał podwładnym rozkaz obserwowania i meldowania o działaniach Polaków przeciwko Ukraińcom. Zalecił też informowanie sowieckiej partyzantki o wszelkich wypadkach współpracy Polaków z Niemcami. Chodzi o to – tłumaczył „Berkut” – aby wywołać nieporozumienia Polaków z bolszewikami oraz odwrócić uwagę partyzantów od ukraińskiej ludności i skierować ją na polską mniejszość narodową (Rozkaz „Berkuta” do „Denisa” z 18 marca 1944 r.).
Są to oczywiste dowody na współpracę banderowskiej Służby Bezpeky z sowiecką partyzantką, skierowaną przeciwko ludności polskiej. Na Wołyniu realizował to nieznany z imienia i nazwiska dowódca SB „Berkut”. Jest prawdopodobne, że był nim Jurko Lewyćkyj. Jak „głęboko” sięgała ta współpraca? Czy podjął ją samowolnie?
Dalej o „Berkucie” Motyka pisze na ss. 492 – 493, gdy to pod koniec sierpnia 1944 roku wojska sowieckie stoczyły walkę w lasach pod Korowem z trzema sotniami UPA, w tym z sotnią dowodzoną przez „Berkuta” (NN).
Kolejny wymieniany „Berkut”, to Wołodymyr Soroczak, który od września 1945 roku dowodził kureniem UPA w Polsce i dotrwał do września 1947 roku na Zamojszczyźnie.
W książce wydanej przez IPN „Akcja Wisła 1947” (Warszawa – Kijów 2006) zamieszczony jest dokument: „Informacja Zarządu ds. Walki z Bandytyzmem MWD USRR dotycząca UPA i OUN-B działających na terytorium Polski”, datowany „28 lutego 1947, Kijów” i podający stan na dzień 1 lutego 1947 roku Stwierdza on, że „bojówka SB – przywódca „Berkut” – działa we wsi Bereźnica Niżna. Stan liczebny – 45 ludzi” (s. 55).
Pseudonim „Berkut” pojawia się jeszcze kilkakrotnie. Posługiwał się nim (obok innych pseudonimów) Ołeksandr Bohdan Łućkyj, w 1943 r. dowódca Ukraińskiej Samoobrony Narodowej na terenie Małopolski Wschodniej. W cytowanym wyżej opracowaniu IPN na s. 549 znajduje się sprawozdanie z działań GO „Wisła” za okres 7 – 8 lipca 1947 r., a w nim informacja: „W rejonie m. Jasiel oddział 1 Dyw. WBW natknął się na 20-osobową bandę „Berkuta” z grupy „Burłaki”. W wyniku walki zabito 2 bandytów”. Na s. 555 jest podane, że 9 – 10 lipca „Berkut” przeszedł na teren Czechosłowacji. W. Marczak w książce „Ukrainiec w Polsce” podaje na s. 369: „Pod komendą „Horesława” i „Berkuta”, wczesną wiosną 1947 roku część naszego oddziału szczęśliwie wycofała się do Niemiec Zachodnich”. Pseudonim „Berkut” pojawia się także przy nazwisku Włodzimierza Fedorniaka, który z grupą kurierów z Cz OUN zrzucony został na spadochronie z brytyjskiego samolotu 31 maja 1951 r. niedaleko Kosowa (byłe woj., stanisławowskie).
W ukraińskim środowisku nacjonalistycznym wielu działaczy nosiło nazwisko Lewyćkyj (często pisane w polskiej inskrypcji jako Lewicki), m.in. prezydentem na uchodźctwie był Andriej Lewyckij. Na łamach pisma Związku Ukraińców w Polsce „Nasze Słowo” publikuje artykuły Myrosław Lewyćkyj (np. nr 45/1996).
A. Sałapata twierdzi (w oparciu o relację Jana Słoty), że odkopane 36 kościotrupy należały do zlikwidowanej tutaj na początku 1945 roku czoty „Birkuta”, liczącej 42 osoby. Czynu tego miała dokonać przez pomyłkę sotnia, której dowódcą był „Wesełehyj”.
Jest to niewątpliwie „nowa legenda bieszczadzka”, rozpowszechniana na współczesny użytek. Dowództwo UPA miało dobry wywiad, łączność, hasła itp. Nie sposób przyjąć tezę autora, że w dowództwie OUN-UPA panował totalny bałagan, oddziały działające na tym samym terenie nie miały ze sobą łączności, wykonywano nie wiadomo czyje rozkazy, co prowadziło do wzajemnego wybijania się całych czot banderowskich. Wręcz „pomyłkę” należy wykluczyć, nieprawdopodobna jest także prowokacja, gdyż rozkazy podpisywał konkretny dowódca UPA lub prowidnyk OUN.
Jak mogło być naprawdę? Realne są dwie wersje. Bardziej prawdopodobna, że czota ta została zlikwidowana na rozkaz dowództwa UPA, gdyż jej trzon stanowili agenci NKWD, a sam „Birkut” stał się dla OUB-B niewygodny (współpraca Sowietami, być może walki frakcyjne, jeśli był spokrewniony z Andrejem Lewyćkym). W wersji mniej prawdopodobnej można przyjąć, że faktycznie czota została zlikwidowana w zasadzce NKWD. Na początku 1945 roku oddziały UPA wracały w Bieszczady, które penetrowały już oddziały NKWD.
W Bieszczadach działała sotnia, którą dowodził Danyło Swistel „Wesoły” ( w literaturze ukraińskiej „Wesołohyj”). W lutym 1945 roku liczyła około 70 osób, w tym około 50 chorowało na tyfus. Zlikwidowana została 21 marca w Strubowiskach przez oddział NKWD. Sam „Wesoły” zmarł 2 kwietnia w wyniku odniesionych ran w domku myśliwskim w Moczarnem, blisko granicy z Czechosłowacją. Jako kapitan Wojska Polskiego, ożeniony z Ukrainką, nie musiał „przechodzić na stronę UPA”, bo nie był Polakiem.
Gdyby faktycznie sotnia „Wesołego” uczestniczyła w likwidacji czoty „Birkuta”, musiałoby dziać się to w styczniu 1945 r. Czy wówczas czota „Birkuta” czyhająca na oddział NKWD mogła pozwolić sobie na to, aby „część bojowników spała”? W styczniowym „późnym wieczorze”? W ogóle opis likwidacji czoty jest naiwny. Czy jest możliwe, aby „dwu upowców” z czoty widząc, jak zlikwidowano wysłany przed nimi zwiad, „wycofało się w bezpieczne miejsce” nie wszczynając alarmu?
Niezrozumiałym jest pochowanie „Birkuta” razem z jego oficerską teczką, zawierającą dokumenty i polskie odznaczenia państwowe. Nie jest prawdą, że w 1945 roku „obszar Bieszczadów objęty był walkami polsko-ukraińskimi”. Rzadkie posterunki MO liczyły po kilku milicjantów, Wojsko Polskie zaczęło instalować się dopiero od lipca, obie strony unikały potyczek. Walki zaczęły się w 1946 roku. Sałapata twierdzi, że „do dziś nie wiadomo, ile głośnych, krwawych mordów przypisywanych ukraińskiej lub polskiej stronie było de facto dziełem lub inspiracją przebierańców z NKWD”. Szkoda, że nie ujawnił ani jednego takiego przypadku, bo chyba takie stwierdzenie oparł o jakieś znane mu fakty.
Sałapata pisze, że „odkopane szkielety bojowników zlikwidowanej czoty starsza pani z Kanady, żona dowódcy czoty, zabrała ze sobą i przewiozła w nieznane miejsce”. Do Kanady ich chyba nie zabrała? Gdyby przeczytał książkę Pawła Smoleńskiego „Pochówek dla rezuna” wiedziałby, że „w grudniu 1947 roku Anna Korwańska po raz kolejny przyjechała z Ameryki do Polski z postanowieniem, że godnie pochowa męża „Dymitra”. Poległ on w ataku na Wojsko Polskie w Birczy”. Smoleński opisuje, jakim problemem było właśnie w 1997 roku dokonanie ekshumacji i ponowny pochówek „bojowników UPA”. Nie mogła „starsza pani z Ameryki” pójść w ślady „starszej pani z Kanady”, wynająć kilku młodych mężczyzn z łopatami i po „pracach wykopaliskowych’ zabrać kości ze sobą i „przewieść w nieznane miejsce”?
Bo chyba nie był to artykuł interwencyjny, zgłaszający polskim władzom złamanie przez obywatelkę Kanady pochodzenia ukraińskiego obowiązującego w Polsce prawa o ekshumacji i ponownym pochowku?

zrodlo:http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo ... rkuta.html
These users thanked the author yukon for the post:
mariusz_w4
Rating: 5.56%
„Bieszczadzkie Pompeje" pokryte „lawą" bujnej karpackiej roślinności.
Huzar
MLODSZY CHORAZY
MLODSZY CHORAZY
Posty: 227
Rejestracja: 28 maja 2019, o 13:49
Województwo: Brak

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Huzar »

❗️26 lutego 1944 r. ukraińscy oprawcy z UPA przywieźli 28 Polaków wyłapanych w Wiśniowcu Starym pod las na północny wschód od Wisniowca, do wsi Krzywczyki w pow. krzemienieckim.

Ulokowano ich w gospodarstwie ciotki przywódcy bojówki z Wisniowca - Mychajły Prociuka. Tam zaproponowali dwóm Polakom układ - Józefowi Stemplowskiemu, by zarąbał siekierą Józefa Królikowskiego, wówczas darowane będzie życie jemu i jego dzieciom. Stemplowski odmówił, tak samo Królikowski. Ukraińcy odmowy nie przyjęli - 28 Polaków zostało zaprowadzonych do położonej 50 m dalej studni osadnika.
Zaczęła się rzeź... Zarąbano siekierami najpierw mężczyzn, potem kobiety, na końcu dzieci. Ciała bestialsko zamordowanych ofiar rezuni wrzucili do studni o głębokości około 70 m. Tego dnia w Krzywczykach łącznie zginęło 75 Polaków.

➖ Na sowieckim procesie w sierpniu lub wrześniu 1944, Mychajło Prociuk, organizator zbrodni zeznał, że - "najpierw rąbano ręce i nogi, żeby polska morda dłużej się męczyła".

❗️Tego samego dnia we wsi Chlebowice Świrskie pow. Przemyślany Ukraińcy zamordowali 67 Polaków.

Parę dni wcześniej ucierpiał Wiśniowiec Nowy w powiecie krzemienieckim. Ukraińcy wdarli się do klasztoru i dokonali rzezi zgromadzonych tam 300 - 400 Polaków, głównie uciekinierów z sąsiednich wsi. Zakonników powiesili na sznurach i ręcznikach a w bok wbili im metalowe pręty. Natomiast we wsi Wiśniowiec Stary wymordowali w kościele i organistówce co najmniej 182 Polaków; około 100 osób spalili w kościele św. Stanisława Biskupa Męczennika z 1756 roku.

✔️Wspomnienie Marii Adaszyńskiej:

"W chwilę później banderowcy wdarli się na chór i wymordowali wszystkich, których tam zastali. Kilka osób zrzucili na posadzkę w kaplicy. Do mnie dochodziły krzyki, płacz, jęki mordowanych, swąd palących się ubrań i ciał. Widziałam jak banderowiec bił kobietę w ciąży. Kobieta była z małą dziewczynką, cztero może pięcioletnią. Dziecko strasznie płakało ze strachu. Na jego oczach bandyta przebił matkę nożem. /.../ Na korytarzu leżał zamordowany Franek Kobylański z Pankowic. Miał poobcinane uszy i nos, na czole wycięty krzyż i ściągniętą skórę z palców u rąk".

W taki sposób właśnie Ukraińcy i ich bandy UPA walczyli o "niepodległosć" z polskimi bezbronnymi kobietami i dziećmi!
-----------------------------------
Maria Stemplowska - Niezgoda, która cudem przeżyła rzeź, po kilkumiesięcznych staraniach u władz sowieckich, 28 października 1967 r. doczekała się wzniesienia obelisku w Wiśniowcu Starym, w miejscu studni, do której oprawcy wrzucali ciała pomordowanych. W 1996 r. pani Maria ponownie odwiedziła to miejsce i umieściła przy pomniku krzyż. Największa zbiorowa mogiła wymordowanych Polaków z Wiśniowca Nowego nigdy nie została upamiętniona i oznaczona. Znajduje się ona na miejscowym cmentarzu porośnięta krzakami.

Źródło :
Nie jestem "WSZYSCY" i nie mam na imię "KAŻDY"
Jak świat światem ukrainiec nie będzie Polaka bratem!!!
Huzar
MLODSZY CHORAZY
MLODSZY CHORAZY
Posty: 227
Rejestracja: 28 maja 2019, o 13:49
Województwo: Brak

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Huzar »

Lublin,wczorajsze wystąpienie prawdziwych historyków.
Nie jestem "WSZYSCY" i nie mam na imię "KAŻDY"
Jak świat światem ukrainiec nie będzie Polaka bratem!!!
Huzar
MLODSZY CHORAZY
MLODSZY CHORAZY
Posty: 227
Rejestracja: 28 maja 2019, o 13:49
Województwo: Brak

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Huzar »

❗️10 marca 1944 r. polskie podziemie przeprowadziło akcje prewencyjne w zamieszkanych przez Ukraińców wsiach powiatu hrubieszowskiego.

We wsi Sahryń oddziały Tomaszowskiego Obwodu Armii Krajowej pod dowództwem Zenona Jachymka "Wiktora", i Batalionów Chłopskich - Stanisława Basaja "Rysia", dokonały uprzedzającego ataku na ukraińskich rezunów gromadzących się do napadu na Polaków, którego datę wyznaczyli na 16 marca. Potwierdziły to zdobyte we wsi Szychowice w bunkrze dokumenty UPA.

✔️Śledztwo w sprawie akcji przeprowadzonej w dniach 9 i 10 marca 1944 r. przez oddziały Armii Krajowej oraz oddział Batalionów Chłopskich, przeciwko zgrupowaniom Ukraińskiej Powstańczej Armii w Sahryniu, Szychowicach i innych miejscowościach województwa lubelskiego, w następstwie której zginęła nieustalona liczba osób spośród ludności cywilnej, w tym osoby narodowości ukraińskiej. (S.54/07/Zi):

"W toku prowadzonego śledztwa ustalono, że na przełomie 1943 i 1944 r. na Zamojszczyźnie doszło do nasilenia konfliktu polsko - ukraińskiego. W styczniu 1944 r. podziemie ukraińskie zintensyfikowało organizację swoich oddziałów. Wiele wsi położonych pomiędzy Bugiem a linią Uchanie, Bereść, Hostynne, Werbkowice, zostało przekształconych w obozy warowne, otoczone siecią bunkrów, okopów i zasiek. W końcu lutego 1944 r. odbyła się narada Inspektoratu Zamojskiego AK, na której postanowiono zorganizować linię samoobrony przeciwukraińskiej i przygotować partyzancką ofensywę przeciwko Ukraińcom. Ostateczne decyzje o uderzeniu na wioski ukraińskie zapadły na początku marca 1944 r. Akcja ta miała uprzedzić planowany na dzień 16 marca 1944 r. atak sił ukraińskich. W dniach 07 - 08 marca 1944 r. w lesie Lipowiec nastąpiła koncentracja oddziałów tomaszowskich AK. W nocy z 9 na 10 marca 1944 r. rozpoczęto natarcie na Sahryń. Walki trwały do godzin popołudniowych, przy czym od godziny 10 bronił się już tylko murowany posterunek policji ukraińskiej. Po zdobyciu Sahrynia, oddziały Armii Krajowej rozpoczęły natarcie na sąsiednie miejscowości. Kolejno opanowano kolonie: Alojzów, Brzeziny, Bereźnie, Dęby oraz wsie Malice, Metelin, Strzyżowiec, Turkowice, Wronowice, Mircze, Prehoryłe, Terebiń, Terebiniec i Wereszyn. Wszystkie wsie zostały spalone. Nie udało się natomiast zdobyć wsi Werbkowice, która została obsadzona przez jednostki niemieckie. Oddziały hrubieszowskie AK oraz oddział Batalionów Chłopskich rozpoczęły atak na Szychowice w dniu 10 marca 1944 r. w godzinach porannych. Wioska została spalona. Zginęło wiele osób, jednak liczby zabitych nie ustalono. Następnie polskie oddziały zaatakowały i zdobyły Łasków".
------------------------
W kwestii przypomnienia - w 1943 r. Niemcy i będący na ich służbie Ukraińcy siłą wysiedlili z Sahrynia polską ludność, a na ich miejsce osadzono Ukraińców z powiatów: tomaszowskiego i zamojskiego. Z uwagi na silną placówkę UPA, Sahryń był kuszczem - ukraińską twierdzą, obejmującą m.in. stanice Sahryń, kol. Sahryń, Miętkie, Mołożów, Pasieki, Wronowice, Turkowice i kol. Brzeziny. Z Sahrynia i okolicznych stanic pododdziały USN i oddziały UPA dokonywały napadów na ludność polską i polskie oddziały partyzanckie, a także terroryzowały oporną ludność ukraińską.

✔️Jerzy Markiewicz "Partyzancki kraj":

"Na terenie kuszczu w Sahryniu znajdowalo się około 200 dobrze uzbrojonych członków UPA i Ukraińskiej Samoobrony Narodowej (USN) oraz 22 policjantów ukraińskich. Decyzja ataku na kuszcz sahryński została podjęta pod wpływem ustaleń wywiadu podziemia, który informował, że 16 marca 1944 r. dojdzie do napadu bojówek ukraińskich na polskie wioski. To było właśnie bezposrednią przyczyną podjęcia wyprzedzających działań przez stronę polską. Akcja nie była wymierzona w ludnośc ukraińską, lecz w bazę UPA".

Wśród zabitych byli również cywile, choć dowódca "Wiktor" wydał przed atakiem rozkaz o ich oszczędzaniu. Ewa Siemaszko - badaczka stosunków polsko-ukraińskich uważa, iż najprawdopodobniej były to osoby niezaangażowane bezpośrednio w napady na polskie wioski, niemniej jednak moralnie wspierajace działania policji ukraińskiej oraz band UPA.
Nie jestem "WSZYSCY" i nie mam na imię "KAŻDY"
Jak świat światem ukrainiec nie będzie Polaka bratem!!!
Huzar
MLODSZY CHORAZY
MLODSZY CHORAZY
Posty: 227
Rejestracja: 28 maja 2019, o 13:49
Województwo: Brak

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Huzar »

❗️12 marca 1944 r. we wsi Palikrowy pow. Brody - Ukraińcy należący do band UPA, esesmani ukraińscy z SS "Galizien" oraz chłopi ukraińscy (w tym miejscowi), wymordowali co najmniej 367 Polaków (tyle ofiar pogrzebano na cmentarzu). Dobytek ich zrabowali, wieś spalili.

Mordowano wszystkich, począwszy od 2 miesięcznych niemowląt (Kazimiera Jurczenko, Michał Strąg) po ludzi starych (Maria Sikora lat 96). Ofiar było znacznie więcej, wiele zwłok spłonęło wraz z budynkami bądź zostało w piwnicach spalonych domów i w okolicy wsi.

✔️Relacja Emila Bieleckiego:

"12.03.1944 r. odbyła się selekcja mieszkańców wsi. Polacy oddzieleni od Ukraińców, stali gromada na łące. Z jednej strony mieli za sobą rzekę, za którą siedział na koniu dowódca banderowców wydający rozkazy, z trzech stron grupy Polaków stanęło po jednym banderowcu. Po chwili padł rozkaz ognia. Jeden z nich, stojący przy karabinie maszynowym, wykonał znak krzyża i po przeżegnaniu się otworzył ogień na stłoczonych Polaków. Prawie jednocześnie odezwały się dwa pozostałe stojące po bokach karabiny. Po chwili w miejscu, gdzie stał zwarty tłum ludzi, leżała sterta drgających ciał ludzkich. Po dokonanej egzekucji stos ten otoczyła grupa około 10 banderowców, obserwując bacznie, czy ktoś daje jeszcze oznaki życia. Po stwierdzeniu, że tak, dobijano rannych".

✔️Świadek Józefa Bryg:

"W Palikrowach zaczął się pogrom… A my znaleźliśmy się w jego centrum… W panice wbiegliśmy na teren obejścia znajomej. Miała obszerną stodołę, a w niej piwnicę. Wskoczyliśmy do środka, było już tam trochę ludzi. Cały czas dochodzili nowi. Patrzyliśmy na siebie w niemym przerażeniu. Jak się okazało wśród nas była kobieta, która była w zmowie z banderowcami. Gdy tylko rozległ się pierwszy wystrzał z pistoletu – to musiał być umówiony wcześniej znak - zaczęła się drzeć w niebogłosy. Usłyszeli ją natychmiast. I przyszli. - Dawaaaaaaaaj! Dawaaaaaaaaj! – oprawcy wygonili nas na łąkę. Banderowcy byli straszni. Mundury, wysokie buty, pistolety maszynowe i karabiny. Złe, nienawistne spojrzenia. Byliśmy przerażeni. Wkrótce na łące zebrał się spory tłum – byli to niemal wszyscy mieszkańcy Palikrowów. Otoczyli nas i zaczęli wszystkim sprawdzać dokumenty. Ukraińców kierowali na jedną stronę, a Polaków na drugą. Ukrywających się w wiosce Żydów spędzili za rów. To była selekcja przed egzekucją. Ukraińców puścili wolno, a wokół nas zaczęli rozstawiać karabiny maszynowe. Mama – jak zwykle - trzymała mnie na plecach w chuście. Dzięki temu wszytko świetnie widziałam. I zobaczyłam, że w ostatniej grupie schwytanych Polaków banderowcy przyprowadzili mojego tatę. Mój braciszek szlochał i cały się trząsł. Ukraińcy zbili go podczas drogi karabinowymi kolbami, bo nie podobało im się, że głośno płakał. Oprawcy najpierw kazali Żydom rozebrać się do naga. Po wykonaniu rozkazu ci nieszczęśni ludzie zaczęli się modlić. Wyglądało to upiornie. Był niesamowity ziąb, a oni nie mieli na sobie żadnego ubrania. Cali dygotali z zimna, oczy zwrócili ku niebu. Zaraz odezwały się pierwsze wystrzały, a Żydzi zaczęli padać jeden po drugim na ziemię. Śnieg zrobił się czerwony od krwi. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Ogarnęła mnie zgroza. Potem oprawcy wzięli się za Polaków. Zaczęli ustawiać nas trójkami. Rozległy się jęki, szlochy, krzyki. Błagania. Teraz już wiedzieliśmy, co nas czeka. Nie było ratunku. I nie było litości. Mieliśmy zginąć. Na łące stał tłum Polaków, jak się później dowiedziałam ponad trzysta pięćdziesiąt osób. Nie łatwo jest zgładzić tak dużą grupę ludzi. Rozstrzeliwania trwały więc bardzo długo. Musieliśmy patrzeć na śmierć naszych sąsiadów, znajomych… Serie z broni maszynowej, krzyk mordowanych, przekleństwa katów. Sceny iście dantejskie. Kiedy nadeszła nasza kolej, rodzice milczeli. Ja cały czas siedziałam w chuście, kurczowo wpijając się w plecy mamy… Ludzie stojący bezpośrednio przed nami zaczęli padać na ziemię, huk wystrzałów stał się ogłuszający… Kule zaczęły świstać obok nas… Nagle niebo zawirowało mi nad głową i poczułam potężne uderzenie. Zorientowałam się, że leżę na ziemi, przygnieciona ciałem mamy. Mama miała ręce szeroko rozrzucone na boki. Nie ruszała się. Obok usłyszałam straszne jęczenie. To jęczał mój tata. Wyjrzałam spod futra mamy i zaczęłam błagać go szeptem: - Tato, tatusiu cicho… cicho… Prosiłam go, zaklinałam, ale on coraz bardziej jęczał. Był ciężko ranny. Wtedy usłyszeli go Ukraińcy. Jeden z nich stanął nad ojcem. Wycelował z karabinu i dobił go na moich oczach. Kula trafiła w głowę. Uchem i ustami buchnęła gęsta krew, zalewając mu całą twarz. Schowałam się głębiej pod futro mamusi. Leżałam nieruchomo udając trupa. Spod ciała mamy wystawała mi jedna noga. Bałam się zmienić pozycję, bo wydawało mi się, że banderowcy zapamiętali jak leżę. Jeżeli zobaczą, że coś się zmieniło – zorientują się, że żyję i mnie zamordują. Cały czas w duchu się modliłam. Odmawiałam „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko” i „Aniele Boży stróżu mój…”. Bo tylko tyle umiałam. Jak kończyłam jedno, zaczynałam drugie. I tak na okrągło. Ile to mogło trwać – nie wiem. W końcu banderowcy sobie poszli pozostawiając za sobą łąkę usłaną ciałami rozstrzelanych ludzi. Po kilku godzinach odważyłam się wyjrzeć z kryjówki. Mimo, że był już wieczór, było jasno jak za dnia. To Palikrowy stały w ogniu. Na tle szalejących płomieni widać było uwijające się czarne postacie, skakały niczym malutkie chochliki. To Ukraińcy plądrowali wieś. Stanęłam na nogi i zaczęłam szarpać mamę za rękę i krzyczeć: - Mamusiu, wstawaj! Musimy iść, uciekać! Wstawaj. Do mojej świadomości nie dochodziło to, że mama nie żyje. Potem dowiedziałam się, że dostała postrzał prosto w głowę, w potylicę. Ręce miała rozłożone jak na krzyżu. Pewnie w ostatniej chwili życia chciała mnie uchronić przed nadlatującą kulą. Nagle spostrzegłam, że w kierunku pastwiska idzie dwóch mężczyzn. Pewnie usłyszeli, jak krzyczałam. Szybciutko z powrotem wczołgałam się pod mamę - starałam się odtworzyć pozycję, w której wcześniej leżałam. I zamarłam. Dwaj banderowcy zaczęli strzelać do rannych. Widocznie nie tylko ja przeżyłam masakrę. W końcu stanęli nade mną. Byłam przerażona. Serce waliło mi jak oszalałe. Bałam się poruszyć, drgnąć, oddychać. Zacisnęłam mocno powieki, czekając na huk pocisku. Czekając na śmierć. Jeden z banderowców powiedział, patrząc na mnie: - Szkoda naboju. Ona już i tak nie żyje. I na potwierdzenie tego, kopnął mnie mocno w wystającą nogę. Ja się nie poruszyłam, a nogę spuściłam bezwładnie. To utwierdziło upowców w przekonaniu, że jestem martwa. Poszli dalej. Odetchnęłam z ulgą… Będę żyć.�Do dziś nie wiem skąd w małym dziecku znalazło się tyle rozumu. Długo tak leżałam bez ruchu. Bałam się, że mordercy znowu wrócą. W końcu usłyszałam ciche wołanie: - Józiu, Józiu! Czy ty żyjesz? Józiu! - to była panna Róża, nasza sąsiadka. Musiała widocznie usłyszeć jak wcześniej wołałam mamę. Ona też przeżyła, choć była poważnie ranna w plecy. Odezwałam się do niej. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Ciało miałam zesztywniałe z zimna. Jakoś się jednak wygrzebałam i zaczęłam raczkować, czołgać się, po sztywniejących trupach. Patrzyły na mnie szeroko otwartymi, martwymi oczami. Na ich twarzach zastygło przedśmiertelne przerażenie. Okazało się, że masakrę jakimś cudem przeżył również mój braciszek. Leżał pod zwałem trupów i teraz też wygrzebał się na powierzchnię. Razem z panną Różą pomogli mi iść. Byłam wysmarowana krwią od stóp do głów. Razem z braciszkiem nie wiedzieliśmy co ze sobą począć. Zrobiliśmy więc jedyną rzecz, jaka przyszła nam do głowy - wróciliśmy do domu. Smutny to był powrót. Tym bardziej, że na miejscu dowiedzieliśmy się, iż wszyscy ludzie, którzy ukryli się u nas w piwnicy ocaleli. Banderowcy ich nie znaleźli. Okazało się więc, że ta kryjówka była bezpieczna… Gdybyśmy wszyscy razem schronili się w piwnicy - rodzice by przeżyli… Dom bez mamy i taty był dziwny, pusty. Obcy. Od tej pory byliśmy zdani tylko na siebie. Wszystko stało się tak raptownie! Z dnia na dzień zostaliśmy sierotami, z dnia na dzień nasz poukładany świat rozsypał się w drzazgi. Teraz najważniejsze były dwie sprawy: ocalenie przed ukraińskimi nacjonalistami. I uniknięcie śmierci głodowej. Byliśmy bowiem potwornie głodni. W obejściu znaleźliśmy tylko kilka jajek, które od razu zjedliśmy na surowo. Bezskutecznie szukaliśmy jedzenia po szafkach, a nawet w śmieciach. Znaleźliśmy tylko zeschnięte skórki od chleba. Trochę wyki, ziarna. Nie mogło to na dłuższą metę zaspokoić naszego głodu. Kiedy jedno z nas szukało jedzenia, drugie czuwało stojąc w oknie. Baliśmy się, że Ukraińcy mogą pojawić się znienacka i nas zabić. Nie potrafię określić, jak długo koczowaliśmy w naszym splądrowanym domu. Może tydzień, a może dwa. Jedliśmy co popadnie, ze strachu baliśmy się oddalić. Cały czas byliśmy w pogotowiu, żeby – w razie niebezpieczeństwa - uciec do piwnicy. Banderowców więcej już nie spotkaliśmy. Przyszli za to Sowieci"

✔️Jan Lis:

"Mieszkałem z Rodzicami we wsi Palikrowy, gmina Podkamień, powiat Brody, woj. Tarnopol na Podolu. /.../ Była to niedziela 12 marca 1944 roku . Dzień ten rozpoczynał się piękną słoneczną pogodą. Śniegi już stopniały, tylko jeszcze w parowach, wąwozach były resztki. Słońce nagrzewało mocno czarną żyzną glebę, a nagrzane powietrze drgało w bez wietrzu. Wieś naszą otoczyła tyraliera rizunów wraz z SS manami z Galizion Tarnopol. W kierunku wsi oddano dwa wystrzały armatnie z szosy wiodącej do Podkamienia. Po tych wystrzałach uzbrojeni mieszkańcy naszej wsi uznali, że to wojsko niemieckie, regularne oddziały frontowe. Wydano rozkaz, by chować broń, bo z wojskiem walka jest daremna. Wpadliśmy w szpony hordy bandyckiej ukraińskich rizunów. Boże, taka pomyłka. Ukryliśmy się u sąsiada Ukraińca w wykopanym dole przykrytym stogiem słomy. Ta kryjówka była wykonana w wielkiej tajemnicy. W tym strasznym dniu ukryło się nas 24 osoby, razem z żoną tego Ukraińca, która jeszcze karmiła nas chlebem. Tu przesiedzieliśmy do wieczora. Gdy zapadła noc, wyszliśmy z ukrycia i ujrzeliśmy łuny płonących zabudowań rodzin polskich. Płonęły też zabudowania naszego serdecznego przyjaciela Jasia Jurczenki. Miał on kryjówkę pod jedną ze stodół. Była to zamaskowana piwnica, w której wykonano inne wejście tajemne, a wejście prawdziwe zakryto i zasypano. Mój Wujek Krompiec Piotr wiedząc, że tam są ukryci w piwnicy pod zgliszczami stodoły, otworzył z wielkim trudem, bo żar pogorzeliska utrudniał zbliżenie się. Otworzył i wołał po imieniu, ale nikt się nie odzywał. Udusili się wszyscy, łącznie z dziećmi dwanaście osób. Ja z moją siostrą Józią też szliśmy się tam ukryć, ale Jasio Jurczenko spotkał nas w sadzie swoim i powiedział, że on już tam wszystkich ukrył i zamaskował właz i też już tam nie wejdzie. Idźcie dzieci do domu - powiedział. Wieczorem stwierdziliśmy że on też jest wśród tych uduszonych. Ja powiadam że anioł nas zawrócił. Przyszła babcia mojego kolegi szkolnego, Tadzia Dańczuka z płaczem i słowami: dzieci moje nie mamy się już po co ukrywać, wasz tatuś i dziadek zostali zamordowani. Wszyscy, cała gromadka szła ulicą i głośno płakała. Straszne ryki płonącego bydła wtórowały ich rozpaczy. Skoro świt uciekliśmy do wsi Maliniska, tam mieszkał wujek Stanisław Siczyński. Dotarliśmy tam wczesnym rankiem. Wszyscy jeszcze spali. Przerażeni szykowali nam śniadanie i słuchali o naszych strasznych przeżyciach. Nie trwało długo i tu wystrzał z armaty dał sygnał bandzie rizunów do zamykania okrążenia. Trzeba było znów uciekać. Tym razem z powrotem do naszej wsi. Bardzo długo strzelali za nami. Na szczęście nikogo z nas nie trafili. Razem z nami uciekała grupka dzieci, rodzeństwo - sześć osób, najstarsza dziewczynka była w siódmej klasie. Rodzice ich zostali zamordowani. Wróciliśmy do naszej wsi. Sąsiadka - Ukrainka, ukryła nas w swojej piwnicy, do której wejście było w stajni pod żłobem dla krów. Tam ukrywaliśmy się do wkroczenia Rosjan. Nie pamiętam ile minęło dni od czasu mordu Polaków (może dwa tygodnie) w naszej wsi do wkroczenia Rosjan. Od tego dnia przestaliśmy się ukrywać, też tego dnia spotkałem mego kolegę Kazika Moczarę. Ubrany był w płaszczyk cienki szarego koloru i szedł bardzo wolno podpierając się kijem gdzieś znalezionym. Był bardzo blady. Podbiegłem do niego i zapytałem: Kazik, co ci jest ? Odpowiedział: Ja jestem ranny, byłem na łące i po skończonej akcji wylazłem spod trupów. Byłem w domu u swej babci, ale tam nikogo nie ma. Zjadłem wszystko co tam było i teraz idę do cioci ona nie wie, że ja żyję. Zapytałem: gdzie cię ranili, pokazał mi palcem rdzawą plamę na brzuchu. Tu mnie boli, ale kula nie wyszła bo nigdzie więcej mnie nie boli. Poszedł do cioci. Żył jeszcze kilka dni. Rodzice Kazika i jego dwaj młodsi bracia też zostali zamordowani. Janka Kobiakowska, (dziś po mężu Wasylinka) Maryna Dyszluk, stary Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek w 12 marca podczas selekcji wskazywali na łące, kto jest Polakiem, a oprawcy od razu ustawiali ich w osobną grupę do rozstrzelania. Ustawiono dwa karabiny maszynowe, oprawcy przeżegnali się i wymordowali wszystkich Polaków. Potem poszukiwali wśród pomordowanych, żywych i rannych dobijając ich strzałami. Tam też został zamordowany mój dziadek, Jan Krompiec, nie ma go w wykazie pomordowanych. Zginęła moja nauczycielka Nagi i jej mąż. Imion ich nie pamiętam. Zginęli również Polacy z Wołynia, którzy zamieszkali w naszej wsi. Było ich wielu. Przygarnięci po tragedii na Wołyniu. Oprawcy zdzierali z zabitych lepszą odzież i obuwie. Następnie przed spaleniem polskich domów rabowali, ładowali na wozy i wywieźli dla swoich rodzin. Łup godny oprawców z UPA. Na pomniku, który stoi w miejscu gdzie wymordowano Polaków z mojej wsi, napisane jest że zginęło ich 367 osób z zaznaczeniem, że zginęli w czasie wojny. Zamordowano wiele więcej ale dziś już trudno ustalić ich nazwiska. Po wojnie słyszałem jak matka Stefanii Dajczak opowiadała jak w Podkamieniu w Klasztorze OO Dominikanów po zakończonej akcji mordowania, odbywała się narada rizunów podsumowująca wynik mordowania. Dla ozdoby narady Panią Dajczak powiesili na jej wełnianym szalu w drzwiach sali narad na terenie Klasztoru. Szal się po chwili urwał, a ona spadła. Jeden z oprawców przebił jej pierś bagnetem. Ta, pozostawiona na zimnej posadzce w sali, w której były powybijane okna, przeleżała kilka dni. W dniu kiedy wywożono ciała pomordowanych z Kasztoru OO. Dominikanów do wspólnej mogiły, po zdjęciu jej z wozu przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, okazało się Pani Dajczak żyje, przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, pani usiadła. Udzielono jej pomocy. Następstwem powieszenia była utrata wzroku. Dziś Ukraińcy nazywają swoich rizunów, zbrodniarzy, żołnierzami armii powstańczej. Co to za żołnierze, co siekierami zabijali małe dzieci?".

✔️Wspomnienie ocalałego mieszkańca Palikrów, Kazimierza Wilczyńskiego:

"W niedzielę 12 marca 1944 r. rano rozpoczęła się obława esesmanów ubranych w białe maskownice nakładane na mundury. „Pytam jednego z sąsiadów, co się dzieje, a on – banderowcy robią łapankę”. W pierwszej kolejności napadli 2 domy na Koloniach oddalonych o 500 m od Palikrowów. „Jeden z Ukraińców chodził tam do swojej dziewczyny. Nic nie pomogło. Starego, starą, babkę i trzy córki zabili, jedną osobę wrzucili do studni, a zabudowania puścili z dymem. Mojego kolegę, prawdziwego Polaka - Piotra Bieguszewskiego męczyli i chcieli go zmusić, by wydał nazwiska dowodzących obroną wsi. Wycieli mu orła na piersiach, potem obcięli uszy i język. Na koniec zawleczono go do stodoły Dajczaków i tam go spalono. Nim jednak go okaleczono i spalono wołał – Ukrainy tu nie było i nie będzie. Polska była Polska będzie. Pracował w sklepie, był krawcem i należał do TSL”. W Palikrowach ludzie uciekali pomiędzy płonącymi domami i chowali się gdzie mogli. Kilka osób uratowało się dzięki robionym wykopom w szopach i stajniach. Inni próbując uciekać do lasu, byli na miejscu rozstrzeliwani. Kolega Wilczyńskiego - Bronek Jurczenko schował się na cmentarzu. „Część rodziny z matką uciekła z domu i schowała się wraz z 12 osobami u sąsiada w piwniczce pod drewutnią. Ja schowałem się za drewutnią obok leżących bron. Widzieliśmy, jak na podwórze weszło 10-12 banderowców. Między nimi był kolega mojego ojca – Pasieka. Dzięki niemu mój ojciec mógł się schować w szopie, a resztę banderowcy zabrali za wieś. Większość palikrowian została złapana i wywleczona na pobliską łąkę, gdzie pododdział ukraiński SS „Galizien” przygotował do strzału karabiny maszynowe. Najpierw dokonano przeglądu dokumentów. Następnie: Janka Kobiakowska, Maryna Dyszluk, Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek podczas selekcji wskazywało, kto jest Polakiem i miał przejść na bok. Następnie Ukraińców wypuszczono, a Polaków rozstrzelano. Rannych dobijano pojedynczymi strzałami z pistoletu”. W tym dniu Wilczyńskim zabili 3 osoby w rodzinie. „Mój kuzyn – Franek Piątkowski, który miał 12 lat wpadł do zimnej rzeki i schował się pod wikliny. Opowiadał, że widział jak banderowcy mordowali, okradali zwłoki, a tych, którzy jeszcze dychali dobijali. Dopiero wieczorem, zmarznięty i pół przytomny doczołgał się do stodoły Tereszków. Po jakimś czasie ludzie znaleźli go i się nim zaopiekowali”. Widok płonących domów był przerażający. Kazimierz Wilczyński wspomina: „domy paliły się, a Ukraińcy ładowali wszystko co było przydatne na wozy. Najszybciej paliły się zachaty (ocieplenie domu robione najczęściej ze słomy i liści). 200 m za cerkwią paliło się mnóstwo domów. Potem trąbka i odwrót. Kupę sań pociągnęli w kierunku Brodów”. Rano spotkał swojego kolegę Edka ps. „Fedio”, który schował się w rogu piwnicy w ziemniakach wraz z synem gospodarza nazwiskiem Kubernyk i opowiedział mu co widział. „Za budynkiem TSL, przy rzece było mnóstwo rozebranych zwłok. Tyłki gołe, boso, aż strach patrzeć. Z ukrycia zaczęli wyłazić przestraszeni ludzie. Szukali swoich bliskich. Wszyscy lamentowali. W rozpaczy zbierali szmaty, aby okryć pomordowanych. Zmasakrowane ciała bliskich ładowali na wozy i wywozili na cmentarz".
Nie jestem "WSZYSCY" i nie mam na imię "KAŻDY"
Jak świat światem ukrainiec nie będzie Polaka bratem!!!
Huzar
MLODSZY CHORAZY
MLODSZY CHORAZY
Posty: 227
Rejestracja: 28 maja 2019, o 13:49
Województwo: Brak

Re: UPA w Bieszczadach.

Post autor: Huzar »

❗18 marca 1943 r. w kol. Borówka pow. Kostopol, Ukraincy zamordowali 29 Polaków, w tym m.in. zostali zamordowani przez bulbowców pod wodzą Leonida Aleksandruka i Andreja Szejdy: gajowy Stanisław Lemański, leśniczy Markiewicz oraz urzędnik leśnictwa Bronisław Ostrowski lat 35 z synem.

Według relacji Mieczysława Kobyłeckiego, w marcu 1943 r. Ukrainiec Serhij Kopernik, który miał narzeczoną Polkę oraz 2 braci należących do UPA, ostrzegł mieszkańców o planowanym napadzie Ukraińców i wskazał, na których drogach przygotowano zasadzki na uciekającą ludność. 18 marca większość Polaków, pod eskortą 5 członków AK z Janowej Doliny, wyjechała furmankami do Klewania w pow. rówieńskim. W nocy z rąk ukraińskich siepaczy zginęli pozostali mieszkańcy (29 osób) którzy nie chcieli opuścić kolonii.

✔Mieczysław Kobyłecki ps. "Władek" - relacja dot. kolonii Borówka gmina Derażne powiat Kostopol i okolic:

"Rok 1943. Coraz więcej jest na wioskach wypadków. Polacy zaczęli szukać schronienia w miastach i większych środowiskach polskich. Znany mnie był Dąbrowski Stanisław, mieszkał wieś Czudwy nad rzeką Horyniem, Gm. Derażno. W tejże wsi było 2 rodziny polskie, a około 90 rodzin ukraińskich. Upewniali Dąbrowskiego, że w ich wsi nikomu włos z głowy nie spadnie. Pewnego dnia Dąbrowski poszedł do młyna, też do Polaka o nazwisku Brocik Franciszek, żona i córka Lodzia. Cała rodzina Brocików wymordowana przez bulbowców. Dąbrowski z młyna przyniósł z młyna mąkę, bo jego żona miała piec chleb. Gdy Dąbrowska miała miesić chleb, oddała dziecko mężowi. Dąbrowska Maria zauważyła grupę bulbowców. Wchodzą do mieszkania i pytają gdzie on chodził. Odpowiedział, że chodził do młyna zemleć żyto na mąkę. Wtem wyrwano jemu dziecko z ręki. Rzucili o ścianę. Dąbrowska zaczęła płakać. Uderzył ją Ukrainiec. Wyprowadzili Dąbrowskiego na podwórko, skrępowali ręce drutem. Dąbrowska zobaczyła, że dziecko nie żyje, męża mordują, ucieka przez okno. Koło domu niedaleko było bagno, trzęsawisko. Zaczęli strzelać za nią. Ona upadła. Bulbowcy myśleli, że ją trafili. Ona pół dnia przeleżała w tym mokradle do zmroku. Podczas ciemności 4 kilometry przyszła do swoich rodziców do kol. Borówka, i to opowiedziała. Było to w miesiącu marcu. Byłem i ja w ten dzień w Borówce jak się o tym dowiedziałem. Z Borówki wyjeżdżał Romaniuk Antoni z całą rodziną. Gdy minął kolonię dojeżdżając do lasu, całą rodzinę rozstrzelano.

W ten dzień wracam do Janowej Doliny. Polacy w tej kolonii prosili, żebym nie jechał, bo mnie mogą zabić. W połowie drogi w wiosce ukraińskiej Korczynie zepchnęli mnie z roweru i go zabrali, a do mnie powiedzieli: szo ty za Odyn – ja odpowiedziałem – swij – to wtikaj piszkom. Poszedłem do Janowej Doliny i opowiedziałem Pawłowskiemu. Na drugi dzień Pawłowski opowiedział Kniczorowi o tych zajściach. Uradzili, że trzeba wysłać parę chłopaków z Borówki. Więc ja Kobyłecki, Mazurek, Podlewski, Kosarzycki i Pawłowski jako dowódca. Doszliśmy szczęśliwie lasami. Wioski omijaliśmy. Odpoczęliśmy. Całą tę noc czuwaliśmy nad całą kolonią i zauważyliśmy, że bulbowcy coś szykują. Radzimy gospodarzom, żeby stąd uciekali, bo jest tu niewesoło i w tej chwili zjawił się Ukrainiec. Nas nie zauważył. Byliśmy w pokoju. Ten Ukrainiec mówi gospodarzowi: panoczku wtikajte i ja z wami budu wtikaty i tak wsich Polakiw wymordujut. Ten Ukrainiec nazywał się Siergiej Kopernik. Jego dwóch braci było bulbowcami, a Siergiej miał Polkę narzeczoną i dlatego wszystko opowiedział – gdzie ma być zasadzka. Jak będą jechać to zrobią masakrę. Było do ucieczki 3 drogi. Zebrało się 27 furmanek. Zrobiliśmy naradę z gospodarzami, że pojechaliśmy dalszą drogą, traktową, bo na krótszych drogach może być niebezpiecznie. Tak się stało. Drogi krótsze były obstawione przez bulbowców. Wyruszyliśmy w drogę 8 kilometrów, las 2 km. Pola, wieś Susk sami bulbowcy. Wjechaliśmy do Suska. Ukraińcy wyszli na drogę i na nasz cały konwój przyglądają się, a nas wszystkich strach ogarnął, że nas nie puszczą. Nikt nas nie zatrzymał. Jechaliśmy, ale przeszkodą był most na Horyniu. Aby przejechać most: 1km łąki i znowu 11km las i Klewań. W Klewaniu ulokowaliśmy wszystkich uciekinierów, odpoczęliśmy 1 noc.

Rano wstaliśmy i zobaczyliśmy ludzi na wpół nago. To ludzie – Polacy co zostali w Borówce i Józefinie, którzy nie chcieli z nami jechać. Płakali, że nas nie posłuchali. Ich rodziny po naszym wyjeździe wymordowano i spalono. Zamordowany został Ostrowski Bronisław lat 35 z całą rodziną, żona i 5 dzieci, Sawicki Józef – 16 rocznik, Sawicka Agata – babcia, Zachorowska Antonina z rodziny Sawickich – męża miała Ukraińca i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Było to w miesiącu marcu 1943r. Teraz nasza piątka, ja, Kobyłecki, Mazurek, Polewski, Kosarzycki wracamy lasami do Janowej Doliny przez Mendyki koło Derażnego. Po drodze spotykamy uciekinierów z Mendyk, że nie mamy po co iść, bo kolonia 1 i 2 Pendyk tej nocy została wymordowana i spalona. Tylko zostali przy życiu komu udało się zbiec. Tam ostrożnie podeszliśmy pod Mendyki. Widzieliśmy pełno trupów. Widzieliśmy jak banderowcy rabowali, ale nie mogliśmy z bulbowcami nawiązać walki, bo nas było 5, chociaż byliśmy uzbrojeni w pistolety maszynowe. Na polu walka z taką masą byłaby bezsensowna, bo bulbowcy byli z Derażnego, a na nich zasadzki nie było gdzie zrobić, bo były czyste pola. Nocą doszliśmy do Janowej Doliny. Za tych parę dni naszej nieobecności przybyło do Janowej Doliny bardzo dużo ludzi z pobliskich okolic polskiej ludności, że tu będzie bezpiecznie, że Niemcy obronią. Stało się inaczej, bo w wielki piątek w nocy bulbowcy napadają na Janową Dolinę, mordują polską ludność. Niemcy bronili swojej placówki. Myśmy bronili się w samoobronie, bo nie mogliśmy ujawnić Niemcom, że Polacy mają broń. W wielki piątek rano bulbowcy odstąpili. Mieszkania się paliły, pełno trupów polskich rodzin, co najmniej 1000 osób. Niemcy podstawili wagony i zaczęli ewakuować polską ludność. Trochę rodzin zostało w Kostopolu i Równem, a reszta do Niemiec na roboty. Nasz dowódca Pawłowski zorganizował grupę ludzi około 70. Mniejsza połowa była uzbrojona. 23 ludzi udaliśmy się lasami w kierunku Cumania przez lasy Radziwiłła. Część naszych ludzi którzy nie mogli iść, zostało w Cumaniu, reszta w dalszą tułaczkę lasami. Napotykaliśmy po drodze na bulbowców. Ataki szczęśliwie żeśmy odpierali, ale jeszcze dokuczał nam głód".

✔Roman Pełka - relacja dot. kolonii Borówka gmina Derażne powiat Kostopol i okolic, spisana w 1968 r.:

"Mieszkałem w kolonii Borówka, gm. Deraźne, pow. Kostopol. Całą zimę 1942 na 1943 musieliśmy się ukrywać co noc, ponieważ w dzień było jeszcze bezpieczniej, ale i w dzień trzeba było czuwać, aby banderowcy nas nie napadli.

W 1943 r. w miesiącu marcu musieliśmy swoje domostwo opuścić. Dzięki polskiej partyzantce, która nam umożliwiła bezpieczeństwo wyjazdu do miasta Klewania. Mieliśmy 19 km drogi przez las i wieś ukraińską o nazwie Susk. Na jednego partyzanta przypadało 5 furmanek do ochrony. Z tych partyzantów 1 obecnie mieszka w Świdwinie – Kobyłecki Mieczysław z którym często się spotykamy i nieraz z nim rozmawiamy, żeby nie wy partyzanci, to by nas Ukraińcy wymordowali. Ja Pełka Roman miałem żonę i 3 dzieci. Żyjemy jak żeśmy wyjechali 28 furmanek i co wyjechali szczęśliwie, to i przeżyli. Ale zostało trochę rodzin, to na drugi dzień po naszym wyjeździe banderowcy, których komendantem był Leonid Aleksandruk i Andrej Szejda, którzy wygrażali się, że ani jednego Polaka nie wypuszczą żywego, tylko wszystkich wymordują.

Na te pozostałe rodziny napadli na drugi dzień po naszym wyjeździe i zaczęli mordować. Mojego sąsiada Bronisława Ostrowskiego z synem zamordowali, a jego żona z dzieckiem uciekła i opowiadała co się stało po naszym wyjeździe. Zostali zamordowani przez banderowców gajowy Stanisław Lemański, leśniczy Mankiewicz pochodzenia ukraińskiego, żyjącego dobrze z Polakami, Romaniuk i dwie synowe i 5 dzieci Romaniuków, Sawicki Józef, Sawicka Agata i Antonina Zachorowska – panieńskie Sawicka, Żarczyński z żoną. To ci mieszkali w kolonii Borówce. 4 km od Borówki wieś Czudwy, zostało tam zamordowanych: Stanisław Dąbrowski z dzieckiem, Dąbrowska Maria zbiegła i opowiadała o tym co się stało. W tej samej wsi została zamordowana Stanisława Ływko – panieńskie Dąbrowska, była zamężna za Ukraińcem. Cała rodzina Brocik też została zamordowana tj. Brocik, żona i córka Kazimiera".
Nie jestem "WSZYSCY" i nie mam na imię "KAŻDY"
Jak świat światem ukrainiec nie będzie Polaka bratem!!!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Tuż po '45”