Historia i etnografia Bieszczad

Wszystkie wydarzenia pomiędzy I, a II Wojną Światową
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

Myślę, że taki wątek będzie miał swoich wiernych czytelników
a historia Bieszczad jest na tyle ciekawa i barwna że warto snuć tą
opowieść. A więc zaczęło się od Biesów i Czadów......
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
CYGAN
Marszałek
Marszałek
Posty: 7776
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:48
Województwo: Wybierz

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: CYGAN »

Wedrus pisze:Myślę, że taki wątek będzie miał swoich wiernych czytelników
a historia Bieszczad jest na tyle ciekawa i barwna że warto snuć tą
opowieść. A więc zaczęło się od Biesów i Czadów......
To mnie zaintygowałeś,a i pomysł w dechę, BRAWO BĄBEL :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!:
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

Legende o Biesach i Czadach spisał Marian Hess (1941-2010) w latach 70 mieszkał w Dwerniku.
Był rzeźbiarzem, etnografem równierz malował.
Kto jeszcze jej nie słyszał, zapraszam do lektury.
"Bardzo dawno temu, kiedy kraina gór, lasów i połonin była bezludna i dziewicza, panował na niej Zły-Bies. Z postaci był podobny do człowieka, choć większy i rogaty. U ramion miał wielkie nietoperzowe skrzydła. Zły był zazdrosny o swoją ziemię i nie chciał z nikim się nią dzielić. Jako absolutny władca nie pozwalał dłużej się zatrzymywać w tych górach ani pasterzom, ani kupcom. Pewnego razu przywędrowało tu z daleka plemię, któremu przewodził młody, silny i mądry San. Dzika kraina spodobała się przybyszom. Postanowili osiąść tu na stałe. Zbudowali chaty i założyli wieś nad największą rzeką. Nie mógł znieść Bies, że zakwitło życie w jego dotychczas bezludnym królestwie - rozgniewany, przeszkadzał przybyszom, jak tylko mógł. Tam, gdzie wykarczowali drzewa, sadził nowe, do zagród z owcami wpuszczał wilki, na poletka napędzał dzikie zwierzęta aby tratowały zbiory. Ludzie zaczęli narzekać, ale San urzeczony pięknem tej krainy, tak ją pokochał, że postanowił wytrwać i innych zachęcał, by nie uciekali porzucając domy i dobytek. Bies gdy przekonał się, że nie może tych twardych ludzi pokonać w pojedynkę, stworzył sobie pomocników - Czadów. Wyczarował ich tyle, ile starych drzew w lesie. Były to pokraczne ludziki, ruchliwe, psotne i wesołe - szkodziły ludziom, ile tylko mogły. Na rozkaz Biesa ze złośliwą uciechą rozganiały pasące się na połoninach bydło, tańczyły w zbożu niszcząc wszystko, co było zasiane ludzką ręką. Straszyły dzieci w kołyskach, budziły ludzi spoczywających po ciężkim dniu pracy, dosypywały gospodyniom piasku do zupy, chowały drwalom siekiery. Złośliwe były i przebiegłe, wyliczanie ich "sprawek" mogłoby jeszcze trwać. Życie plemienia stało się jeszcze cięższe. San poprzysiągł, że pokona złe siły.

Pewnego dnia, kiedy w lesie pracował dłużej niż najsilniejsi drwale, po ścięciu starego buka usłyszał krzyk, a potem cichutkie jęki i skargę wydobywającą się spod ciężkiego pnia. Gdy San pochylił się, zauważył pokracznego Czada przywalonego drzewem, proszącego o darowanie życia. Dobry San uwolnił Czada. Wdzięczny za ocalenie duszek wyznał, że on i jego bracia nie lubią czynić zła, ale są do tego zmuszani przez Biesa. Teraz, kiedy przekonał się o wspaniałomyślności ludzi, postanowił nie tylko im nie szkodzić, ale pomagać. Obiecał, że jako najstarszy w rodzie namówi do tego swych braci. Odtąd te małe stworzenia polubiły ludzi i pomagały im, jak tylko umiały. Pilnowały i zabawiały swymi psikusami dzieci, chroniły domy, pokazywały drogę w lesie, rozśmieszały nawet najbardziej nieszczęśliwych, rąbały drzewo do pieca. Ludzie odwdzięczali im się miseczką mleka i dobrym słowem.

Sielanka nie trwała długo, bo wnet dowiedział się o sprzeniewierzeniu swych pomocników pan tej ziemi - Zły Bies. Zwołał wszystkie Czady i zapowiedział, że albo będą trzymały z nim, albo je unicestwi tak samo jak je stworzył. Przerażone Czady przybiegły do Sana - chciały żyć, a nie chciały szkodzić ludziom. Podczas długiej narady najstarszych i najmądrzejszych członków plemienia Czady podały sposób, jeden jedyny, przy pomocy którego można zwyciężyć Złego. Pokonać go może najsilniejszy z ludzi i tylko o świcie, kiedy Bies odpina czarodziejskie skrzydła i pozbawiony czarodziejskiej mocy kąpie się w najpłytszym miejscu najszerszej rzeki tej ziemi. Bez skrzydeł nie może czynić czarów, ale i tak jest ponadludzko silny. San przemyślał radę Czadów i wezwał Biesa na pojedynek o poranku, kiedy czarodziejskie skrzydła leżały na brzegu rzeki. Bies roześmiawszy się złośliwie na widok człowieka z toporem stającego mu naprzeciw, nie próbując nawet sięgać po nietoperzowe skrzydła, ruszył do walki. San i Bies zmagali się od świtu do zmroku. Człowiek słabł coraz bardziej, a Bies zdawał się nie czuć zmęczenia. Na brzegu walkę śledziło całe plemię i wszystkie Czady.

Kiedy Bies zrozumiał, że znalazł godnego sobie przeciwnika i przerażony myślą, że może przegrać, spróbował schwycić i przypiąć magiczne skrzydła. Wtedy to stary Czad, odwdzięczając się Sanowi za uratowanie życia, wrzucił je do rzeki. W tym momencie San walczył już ostatkiem sił. Dziwny czar tkwił w diabelskich skrzydłach, rzeka zyskała całą moc Biesa. Woda nagle wzburzyła się i zmętniała. Wartki, pienisty nurt porwał obu przeciwników.

Zatonął w rozszalałej rzece Bies, który nie umiał pływać, ale i nie uratował się, osłabiony walką, San. Gdy następnego dnia wody opadły, na dnie rzeki ludzie znaleźli splecione ze sobą w śmiertelnym uścisku dwie postacie. Oddając hołd odwadze i waleczności swego wodza, osadnicy nazwali jego imieniem wielką rzekę. I w ten sposób pozostał - tak jak tego pragnął - dzielny San na ziemi, którą pokochał. Góry, przez które przepływa ta rzeka, nazwali Bies-Czadami, od imienia ich złego władcy i psotnych duszków."
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

Marian Hess
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
CYGAN
Marszałek
Marszałek
Posty: 7776
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:48
Województwo: Wybierz

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: CYGAN »

No Wedrusie od tej strony cie nie znałem :shock:
Ja to myslałem ze jesteś królem serów :!: A tu :shock: tosz to szok jest! :shock:
Prawdziwy Bieszczadzki Wędrus ;)
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

no trzeba będzie fotki porobić paru chyżom łękowskim które się ostały i poszukać zdjęć wiosek z przed wojny i będzie fajny temat.
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

no Ty też możesz pomóc chyba hehe
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
BANDERA
Administrator
Administrator
Posty: 720
Rejestracja: 13 wrz 2012, o 06:48
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: POŁUDNIOWY WSCHÓD RP

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: BANDERA »

Napraw fote Hessa bo nima
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

Bandera zrobiłbyś na łikędzie fote tej chyży co w wisłoku koleś kupił i odremontował/.
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
Awatar użytkownika
MKF
Główny moderator
Główny moderator
Posty: 836
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 21:33
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: V> RP
Kontakt:

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: MKF »

E tam, ja jestem wierny tej wersji legendy :D
57.jpg
58.jpg
Tłumaczy też, skąd nazwa bojkowie... :)
( PAC = Bies dostał po łbie jakby dostał salwą od Pułku Artylerii Ciężkiej )
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
vel skansen
Porucznik
Porucznik
Posty: 742
Rejestracja: 30 paź 2012, o 12:34
Województwo: Wybierz

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: vel skansen »

Legenda Hessa i Papcia Chmiela bardzo mi się podobają. Przyznam, że nie znałem żadnej :bezradny:
vel...
ziobersky
ST.SIERZANT-SZTABOWY
ST.SIERZANT-SZTABOWY
Posty: 202
Rejestracja: 25 paź 2012, o 18:47
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: GALICJA

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: ziobersky »

na komiksach Papcia Chmiela wychowałem , się , i szacun dla niego :-)
Awatar użytkownika
Wędrus
Administrator
Administrator
Posty: 2741
Rejestracja: 10 wrz 2012, o 20:59
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Galicja

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: Wędrus »

Ziober, zapodawaj jakieś foty chałup łemkowskich jak masz.
Pomóz troche brachu bo ja się napaliłem i siadło hehe
"Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje"
ziobersky
ST.SIERZANT-SZTABOWY
ST.SIERZANT-SZTABOWY
Posty: 202
Rejestracja: 25 paź 2012, o 18:47
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: GALICJA

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: ziobersky »

Wędrus pisze:Ziober, zapodawaj jakieś foty chałup łemkowskich jak masz.
Pomóz troche brachu bo ja się napaliłem i siadło hehe
muszę poszperać w plikach, pzodr
Awatar użytkownika
yukon
Administrator
Administrator
Posty: 10895
Rejestracja: 9 wrz 2012, o 22:46
Województwo: Wybierz
Lokalizacja: Wolna Republika Bieszczad.
Has thanked: 591 times
Been thanked: 643 times
Kontakt:

Re: Historia i etnografia Bieszczad

Post autor: yukon »

Ciekawe kto pamieta Jozka P. :-D

https://facet.onet.pl/strefa-tajemnic/p ... cs&utm_v=2


Był początek lat 80. Para polskich studentów wybrała się w odwiedziny do znajomego hodowcy koni z Bieszczad – typowego zakapiora mieszkającego w chacie pod lasem. Dzień po przyjeździe okazało się, że trafili do miejsca, gdzie zagnieździły się nie do końca przyjazne moce, które wzięły we władanie psychikę gospodarza.
REKLAMA

Mieszkająca w Norwegii Polka opowiada serwisowi Onet Strefa Tajemnic o swoim przerażającym przeżyciu z Bieszczad z 1982 lub 83 roku
Dom znajomego, w którym nocowała, okazał się nawiedzony, a sam gospodarz opętany przez dziwną siłę
Po serii przerażających doznań pani Grażyna uciekła stamtąd w popłochu, ale po latach wróciła, by wyjaśnić sprawę
"Pamiętam to tak, jakby zdarzyło się wczoraj" – mówi pani Grażyna Niedzielska. Jest to tak niesamowita historia, że dwaj pozostali bohaterowie nie chcą o niej mówić, bojąc się konfrontacji z "nieznanym" i ludzkich reakcji. Jedynie pani Grażyna – dziś mieszkająca w Oslo – z ciekawością i niepokojem wraca do wspomnień o odwiedzinach u znajomego hodowcy koni z Bieszczad – Józka zakapiora. Krótka wizyta przerodziła się w serię równie przerażających, co surrealistycznych doznań. Choć pani Grażyna uciekła stamtąd w panice, po latach odnalazła właściciela "przeklętego domu", starając się odpowiedzieć na pytanie, co właściwie się wtedy stało.

REKLAMA

Zaczęło się od wyprawy w Bieszczady

Pani Niedzielska nie chce, by na potrzeby publikacji zmieniać jej personalia. Nie wstydzi się tego, co przeżyła. Nieco inaczej jest z pozostałymi bohaterami. Marek – kolega, który jej wtedy towarzyszył, wówczas gitarzysta, dzisiaj lekarz w USA, choć pamięta, że "coś się stało", nie chce do tego wracać i woli towarzystwo palm i drogich aut. Drugi z mężczyzn, w zasadzie główny bohater historii, podniósł się z życiowego dołka i ma się lepiej. Z uwagi na to, że dość łatwo go zlokalizować, będziemy nazywali go po prostu "Józkiem".

"Dawno temu poznałam człowieka…" – rozpoczyna swą opowieść pani Grażyna. "Była to dość luźna znajomość i po paru miesiącach straciłam z nim kontakt. Minęło parę lat i pewnego dnia dostałam od niego list. Pisał trochę o sobie, jak mu się ułożyło, że kupił stary dom w Bieszczadach, że hoduje konie i stał się bieszczadzkim samotnikiem. Zapraszał mnie do siebie".

Gdy pochwaliła się listem przed znajomymi, każdy chciał jechać. W końcu wybrał się z nią Marek – bliski kolega. Dotarcie do celu okazało się trudniejsze niż zakładali, choć dla pani Grażyny nie była to pierwsza górska wyprawa. Dom Józka stał na odludziu, na polance, i dopiero leśniczy podwiózł ich gazikiem w pobliże budynku, który…

REKLAMA

"Był niesamowity. Niby zwykła drewniana chałupa, ale Józek wciąż coś dobudowywał – jakieś »ganeczki«. Na tle czarnego lasu wyglądała upiornie, ale o dziwo panował tam porządek – drewno równo poukładane, podwórko czyste i zadbane. Wewnątrz, jak się potem okazało, warunki spartańskie, ale bardzo czysto" – mówiła kobieta, dodając, że uwagę zwracały jeszcze dwa okna zasłonięte grubymi kocami – pamiątka po weselu legendarnego bieszczadzkiego rzeźbiarza i poety, które było tak huczne, że aż wyleciały szyby.

Pierwsze zetknięcie z Józkiem zakończyło się zgrzytem. Okazało się, że… nie poznał pani Grażyny. Ba, zarzekał się, że nie wysyłał do niej żadnego listu! Sytuacja była krępująca, ale po jakimś czasie uznał on, że skoro goście już są, to mogą zostać. O nieporozumieniu szybko zapomniano i cała trójka spędziła pół nocy przy ognisku. Nic nie zapowiadało tego, co miało wydarzyć się nazajutrz.

Józek zaczął się dziwnie zachowywać

Około 40-letni Józek kowboj – bo tak wyglądał w długich włosach i skórzanej kamizelce, nie zmienił się wiele przez lata. Dom i jego wyposażenie stanowiły odzwierciedlenie jego ducha i stylu życia. Była to jednoizbowa chatka. Z sieni wchodziło się do mieszkania, gdzie – jak wspomina pani Grażyna – stał piec, stół, dwa krzesła i w rogu pod ścianą, łóżko. Dookoła na hakach wisiały Józkowe ubrania. Nie było prądu ani nawet zegara, bo – jak dodaje kobieta – po co komu zegar na odludziu. Był jeszcze strych zawalony sianem (nie dało się tam wejść). Te szczegóły mają dla dalszego ciągu historii duże znaczenie.

REKLAMA

Nazajutrz rano Józek poprosił kolegę pani Grażyny, by pojechał z nim zgrabić siano. Ona w tym czasie obchodziła skromne gospodarstwo składające się z kilku kur, kaczek i psów. Gdy mężczyźni wrócili, Józek zaproponował kobiecie, by pojechała z nim do koni pasących się na łące. Jazda, choć bez siodła i pod górę, przebiegała w miłej atmosferze aż do pewnego momentu.

"Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, ale on w jednej chwili przestał się śmiać. Zatrzymał konia i zaczął nasłuchiwać. Myślałam, że może usłyszał jakieś zwierzę. Pytałam, ale nie odpowiadał. W końcu obrócił się do mnie i powiedział, że musimy wrócić inną drogą. I wtedy zaczęłam się bać, choć nie miałam pojęcia, dlaczego. Był środek dnia, słońce, piękny las, konie… i mój strach".

W Józka coś wstąpiło i już go nie opuściło. Zmienił trasę i poprowadził konie wąskim przesmykiem nad urwiskiem, nic przez ten czas nie mówiąc. Gdy byli niedaleko domu, nakazał pani Grażynie wracać, a sam gdzieś pogalopował. Wrócił, gdy zmierzchało, ciągle jakiś nieswój. Gościom kazał iść spać, chociaż było dopiero koło dwudziestej, mówiąc, że "trzeba wstać rano". Ulegli mu i położyli się w śpiworach naprzeciwko jego łóżka. Horror zaczynał wchodzić w decydującą fazę.

REKLAMA

"Kiedy Józek zgasił lampę, zrobiło się bardzo ciemno. Mimo że świecił księżyc, przez te czarne koce nie przenikało wiele światła. Powoli oczy przyzwyczajały się jednak do ciemności i dało się rozpoznać kształty" – pisze pani Grażyna, dodając, że przez cały czas słyszeli skrobanie. Kobieta zapytała, czy to mysz. "Nie ruszaj się i nic nie mów. To on tak skrobie" – wyszeptał Marek.

"Wydawało mi się to absurdalne. Po co miałby skrobać w drewnianą ramę łóżka? Po chwili zrozumiałam, że tak właśnie jest, a Józkowe skrobanie przybierało na sile. Patrzyłam w stronę jego łóżka, widząc tylko czarny kształt. I wtedy rozległ się krzyk. Nie krzyk, to było wycie zwierzęcia" – wspomina kobieta.

Okazało się, że Józek zerwał się z posłania i rzucił się w kierunku gości. Pani Grażyna ciągle widzi to jak w zwolnionym tempie. Wyglądało jakby miał ich staranować, ale nagle, gdy zderzył się z Markiem, osunął się na podłogę. Chwilę potem ocknął się, tłumacząc, że miał koszmar, w którym "spadał ze słupa wysokiego napięcia". Był trzeźwy i przepraszał, ale dosłownie "przelewał się" przez ręce. W końcu położył się.

REKLAMA

"Mój Boże – byle do rana – pomyślałam". Z biegiem minut zaczęły dziać się coraz bardziej przerażające rzeczy. Marek i pani Grażyna wrócili do śpiworów, ale oczywiście nie zmrużyli oka. Serca waliły im jak oszalałe. Po ok. 30 minutach znowu się zaczęło. Józek przez długie minuty na przemian włączał i wyłączał radyjko – jedyny "nowoczesny" sprzęt, jaki miał w domu. Para czekała na kolejny atak furii, ale stało się coś zupełnie innego, choć nie mniej przerażającego.

"Usłyszeliśmy mocne kroki na górze, na strychu. Najpierw ktoś szedł, następnie zaczynał biec i na końcu jakby uderzał w ścianę i się przewracał. Kiedy sobie uzmysłowiłam, że na górze nie ma miejsca i że jest tam pełno siana, aż po drzwi, włosy zjeżyły mi się na głowie. Nigdy w życiu tak się nie bałam a »on« czy »ono« tam na strychu wciąż od nowa szło, biegło i przewracało się".

Co ciekawe, odgłos dochodzący ze strychu był jednostajny – powtarzał się wielokrotnie jak odtwarzany z magnetofonu i trudno było uznać, że stoją za tym kuny czy inne zwierzątka. Kobieta nie wytrzymała. Kazała Markowi zapalić lampę. Ta oświetliła Józka, który leżał nieruchomo i patrzył na nich szklistymi oczyma. Nie reagował zupełnie, nawet kiedy wyszli z izby.

REKLAMA

Marek z Grażyną noc postanowili przeczekać na wozie stojącym na podwórzu. Czarna ściana lasu oświetlana przez księżyc tylko potęgowała ich przerażenie. Mężczyzna postanowił, że rozejrzy się wokół domu i na chwilę odszedł. Wkrótce potem przywiązane pod oknem psy przydybały go i dały o tym znak szczekaniem. Wyswobodził się, a kiedy wrócił powiedział, że w środku znowu dzieje się coś dziwnego.

"Wyrwał się psom i podbiegł do mnie. Okazało się, że w oknach zobaczył jasne, ostre światło. Już pomijając to, że zamiast szyb były koce prawie nieprzepuszczające światła, to przecież nie było tam prądu, a żadna lampa naftowa nie mogła dać takiego blasku" – wspominała kobieta.

Chłopak mówił, że chciał rozsunąć kotary z koców, ale psy mu nie pozwoliły. Wkrótce sytuacja pogorszyła się, gdyż zaczęło padać i para Józkowych gości postanowiła wrócić do chaty. Pani Grażyna przekonała się wtedy, że z wnętrza domu rzeczywiście bije światło. Wydobywało się ze szpar pomiędzy deskami w drzwiach.

"Policzyliśmy do trzech i otworzyliśmy drzwi. W środku…. żadnego światła. Chyba to ja potem zatrzasnęłam drzwi i znowu się pojawiło! Ostre, jakby z 10 jarzeniówek".

Strach u obu przekroczył magiczną barierę. W myślach pani Grażyna żegnała się z bliskimi. Wszystko wokół wydawało się nierealne i przypominało film. Mimo to para weszła wkrótce do środka. Józek leżał jak wcześniej – w letargu i bezruchu. Nic nie mówił, jednak bojąc się kolejnego ataku, młodzi ludzie schowali wszystkie ostre narzędzia, postanawiając jakoś przeczekać do rana.

"Po chwili za naszymi plecami rozległo się głośne tykanie zegara. Takiego wielkiego. I tak tykał ten piekielny zegar, bez wybijania godzin, do świtu. Kiedy niebo zaczęło szarzeć, zerwaliśmy się, wybiegliśmy na podwórko. Tam dostrzegłam coś, czego nie widziałam wcześniej".

W klatkach, które wisiały na ścianach chaty Józka pojawiły się… kocięta. Skąd się tam wzięły? Może przyprowadziła je matka, jednak widok ten był tak groteskowy, że przez głowę pani Grażyny przebiegały dziwne myśli ("Może Józek się nimi żywi?" – zastanawiała się). Była jednak stuprocentowo pewna, że kociaków tam wcześniej nie było.

Para, nie oglądając się, pobiegła potem ku najbliższej miejscowości. Będąc w domu, próbowali opowiedzieć znajomym o tym, co zaszło, ale spotkali się z niedowierzaniem. Z czasem skończyli o tym mówić i przestali się też widywać. Los rzucił potem panią Grażynę do Oslo, a Marka za ocean.

Kobiecie sprawa nie dawała jednak spokoju. Józka mogła łatwo znaleźć. Jak mówi, wystarczyło zatelefonować na komisariat do Lutowisk. 15 lat po dziwnych doświadczeniach, podczas pobytu w kraju, pani Niedzielska pojechała w Bieszczady i odnalazła "kowboja". Nie mieszkał już w starej chacie – ta spłonęła dawno temu. Od policjantów dowiedziała się też, że Józek po pożarze leczył się z alkoholizmu i przez pewien czas był bezdomny, a wśród miejscowych zyskał opinię dziwaka i "totalnego outsidera".

"Mieszkał w popegeerowskich barakach. Tam trzymał konie. Pojechałam do niego z przyjaciółką. Ucieszył się na mój widok. Był miły i zadowolony. Sporo rozmawialiśmy. Wreszcie zdecydowałam się zapytać go o ten dom. Zamknął się jak ślimak w skorupie. Jedyne, co z niego wyciągnęłam to że dom spłonął, a on znalazł pod podłogą jakieś stare cerkiewne świeczniki. Nasza rozmowa się na tym zakończyła. Nie chciał nic więcej powiedzieć. Odwiedziłam go ponownie po roku. Znowu mówił, że nic nie pamięta".

Co naprawdę się tam wydarzyło i co było źródłem nadprzyrodzonych wydarzeń? W tradycji ludowej osoby długo przebywające na łonie natury (bacowie, pasterze) uznawani byli za czarowników. Żyjąc w dziczy, wchodzili w bliski kontakt z siłami natury. Czy przejęły one władzę nad biednym Józkiem? A może to sprawka czarnej bieszczadzkiej magii albo czegoś, o czym nawet zakapiorom się nie śniło?

Co zobaczył Józek w lesie? Dlaczego twierdził, że nie wysłał listu? Pytań ciągle jest tak wiele. "Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale proszę chociaż spróbować zaakceptować, że tak właśnie było" – prosi pani Grażyna.
These users thanked the author yukon for the post (total 2):
Agrawaberserker
Rating: 11.11%
„Bieszczadzkie Pompeje" pokryte „lawą" bujnej karpackiej roślinności.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Okres międzywojenny”